Pokazywanie postów oznaczonych etykietą matka. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą matka. Pokaż wszystkie posty

04 października 2014

Wyciszenie i odpuszczenie.



Tygodnie zaczęły uciekać w szaleńczym tempie. Pewnie ani się obejrzę, a już Pierworodny będzie kończył dwa latka... Choć poniekąd pogodziłam się już z faktem, że czas ucieka zbyt szybko, bym mogła się nacieszyć moim synem, wciąż czuję przerażenie, gdy czasem zerkam na kalendarz. To chyba nigdy nie minie. Jedyne, co pozostaje, to chwytać te wszystkie chwile mocno i pewnie, zachowywać je w słowach, pamięci i na fotografiach...

24 września 2014

Gdzieś z boku.



Czasem chciałabym wyłączyć się na emocje. Stanąć gdzieś z boku, robić swoje, albo i nie robić, byle by tylko nie poddawać się złości, gdy coś idzie nie po mojej myśli, gdy wali się i sypie. Czasem człowiek ma ochotę uciec od samego siebie, a już szczególnie wtedy, gdy poddając się negatywnym emocjom nie jestem w stanie wykrzesać z siebie takiego entuzjazmu na jaki zasługuje moje dziecko.

02 września 2014

Samotne wschody słońca.



Kiedy pierwszego wieczoru zamknęłam za sobą drzwi i zeszłam kilka stopni w dół, dopadła mnie pierwsza chwila zawahania. Zatrzymałam się i o mało nie rozpłakałam siadając w ciemnościach. Zacisnęłam jednak zęby: przecież on nie wie, że wychodzę, nie zauważy nawet tego, że mnie nie było. A ja wrócę do domu, jak gdyby nigdy nic, jeszcze zanim zdąży się obudzić...

21 lipca 2014

Dokonywanie wyborów.



Znalazłam cel. Cel, który wcześniej wydawał się i tak osiągalny, ale tak cholernie odległy. Zupełnie, jakbym nie chciała pozwolić mu zakorzenić się w mojej świadomości, jakbym omijała go obojętnie szerokim łukiem, jakbym ignorowała to, że gdzieś tam pod skórą czuję jego bliskość.
Dopóki wszystko wydaje się odległe, to tak, jakby nie istniało. Jednak minęłam już "granicę", którą nieświadomie sobie wyznaczyłam. Dokonałam wyboru i cel, który gdzieś tam kiedyś majaczył na horyzoncie zaczyna nabierać wyrazistości.

31 maja 2014

Moja piramida.



Od kilku tygodni podróżuję wgłąb siebie. Analizuję swoje myśli, uczucia, pragnienia. Analizuję to, co w życiu mi się przytrafiło, co osiągnęłam, jakie decyzje podjęłam. W całej tej zadumie odkryłam przerażającą dla mnie rzecz: nie wiem co dalej... Mam wszystko, o czym marzyłam. Zastałam się. Poczułam się jak owad w bursztynie, otoczony pięknem, brakiem zmienności i nieświadomym tego, że poza tym spokojnym zastygnięciem w tu i teraz może być coś więcej. 

Człowiek jest tak skonstruowany, że musi w coś wierzyć, musi do czegoś dążyć, musi mieć jakiś cel w życiu. Bez tego wszystkiego jest tylko pustą skorupą. Bez tego nawet szczęście smakuje jałowo. Nie jestem w stanie w pełni cieszyć się tu i teraz, jeśli nie mam wyraźnego celu. Zawsze miałam naturę melancholijnej marzycielki, ale nigdy szczerze nie wierzyłam w to, że życie sprezentuje mi spełnienie moich pragnień. Teraz, kiedy wszystko się ziściło, powinnam pochylić pokornie głowę, podziękować losowi za dary i stłamsić potrzebę posiadania nowych rzeczy. Powinnam?

Analizuję więc piramidę Maslowa, by dotrzeć do sedna sprawy i tu znajduję odpowiedź. Bo, choć wszystkie podstawowe potrzeby zaspokoiłam w pełni, to rozpaczliwie potrzebuję wypełnić luki w tych u samego szczytu. Chcę osiągnąć coś więcej, niż urodzić jeszcze jedno dziecko, chcę rozbujać mój zastygły mózg zdobywaniem nowej wiedzy, nowych doświadczeń. Potrzeba mi samorealizacji. Potrzeba przełamania rutyny, która wkradła się w życie wraz z dwoma kreskami na teście. 

Zaczynam więc małymi kroczkami. Serwuję sobie naukę angielskiego, zaprowadzam porządek w swoich przyzwyczajeniach, eliminuję złe nawyki, zaczynam myśleć o pracy...
Jestem dobrej myśli, czuję, że wkrótce jasny cel sam wyklaruje się w mojej głowie.

22 maja 2014

Co znaczy chcieć więcej?



Stukam palcem w biurko, przechylam lekko głowę. Czy mam już wszystko? Czy to jest ten stan, który chciałam zawsze osiągnąć? Niby spełniło się wszystko, o czym marzyłam - szczęśliwa miłość, ukochane dziecko, bezstresowe życie na własny rachunek, bycie samodzielną. Skoro spełniło się to wszystko, to czy można wymagać od życia więcej? A gdy to więcej dostanę, czy mogę chcieć jeszcze czegoś? Czy nie jest to zbyt... zachłanne?

Sięganie po marzenia i pragnienia było dla mnie zawsze bardzo trudne. Nie to, bym uważałam, że nie zasługuję na nie, irracjonalnie jednak nie chciałam przekraczać jakiejś wyimaginowanej granicy szczęśliwości. Tyle czasu tak bardzo skupiałam się na tym, żeby doceniać to, co mam, że zatraciłam się w tym zupełnie i porzuciłam poszukiwania nowych marzeń. Dopadła mnie stagnacja, spełnione marzenia (pomimo, że nadal doceniane każdego dnia), stały się rutyną, jest radość, ale nie ma już tej ekscytacji i dreszczyku emocji, jakby się na coś czekało. A obecne pragnienia są tak bardzo przyziemne, że nijak mi je zakwalifikować jako marzenia, na których spełnienie czekam z utęsknieniem.

Zastanawiam się czasem co się wydarzyło, co się we mnie zmieniło, że odpuściłam, zastygłam w tym, co mam. Może to świadomość, że inni mają znacznie gorzej i wstyd mi po prostu chcieć więcej? Czy to przypadkiem nie dowodzi, że boję się wyjść przed szereg, albo, że za bardzo obawiam się tego, co powiedzą inni, gdy zacznie się mi lub nam powodzić jeszcze lepiej?
I nawet, gdybym chciała w tej chwili napisać, co jeszcze od życia pragnę uzyskać - nie potrafię. Bo co może chcieć człowiek, który ma wszystko, czego pragnął?

Chyba czuję się jak owad uwięziony w bursztynie.

05 maja 2014

Rozflaczenie.



Rozflaczenie, sflaczenie, rozmemłanie, czy jakkolwiek inaczej to nazwać - dopada czasem każdego. Dopadło i mnie.
Niby wychodzę do ludzi, a oni przychodzą do mnie. Życie towarzyskie ma się całkiem nieźle. I niby wszystko jest ok. Ale w te dni, gdy zostaję w domu, gdy nie mam nic zaplanowane, dopada mnie rozmemłanie. Totalnie i po całości.

No bo ile można sprzątać? Ile dni nieprzerwanie w każdej chwili można mieć dobry humor dla dziecka? Ile można odmawiać sobie przyjemności? 
Zluzowałam trochę portki. Bo ile i ile, i ile? Nic nierobienie też jest potrzebne. Ale takie totalne z naciskiem na "nierobienie". I masło maślane też jest potrzebne. Bo, czy tak zupełnie serio, poważnie i na prawdę zawsze wszystko musi być na ostatni guzik? I czy w mowie werbalnej też musi być cacy? Zawsze? Serio? Nie...

Potrzeba nieco kompletnego nieróbstwa, żeby tak totalnie, się wylenić. Żeby popotykać się czasem o góry rzeczy nieposprzątanych, dziecko marudzące, co od nogi odkleić się nie chce, o niepozmywane gary, do tego stopnia, że dzień któryś obiadu nie ma, albo jest gotowiec. Cóż, dawniej pewnie w łeb bym sobie strzeliła z tego powodu. Ale ostatnio? 

Zdecydowanie zluzowałam. Ile luzu jeszcze będzie, tego nie wiem. Na razie misję Chujowej Pani Domu zaliczam, ewakuując się z domu nędzy i rozpaczy tak często, jak to tylko możliwe. Zbieram siły. Motywuję się na wielkie bum, dzięki któremu znów wskoczę na właściwy, mój własny, unikalny tor. To już blisko, delektuję się tymczasem swoim nierobieniem. Odskocznią, dzięki której, na miesięcy kilkanaście znów naładuję akumulatory i będzie tak, jak lubię najbardziej. Wszystko na swoim miejscu i w domu i w głowie, z chęciami, by robić cokolwiek.

15 marca 2014

Projekt "Mamo bądź kobieca", tydzień I




Chujowej Pani Domu nikomu chyba nie trzeba przedstawiać. Uwielbiam ją i te wszystkie inne chujowe panie, które się z tym nie kryją, mają absolutny luz w podejściu do porządku i jego braku, i nie silą się na idealność, tylko dlatego, że ktoś tego oczekuje. Czasem chciałabym być jedną z nich. W trakcie ciąży prawie mi się udało, kiedy przez pewien okres odstraszał mnie zapach (nawet wyszorowanego!) zlewu, czy lodówki. Ale to minęło i teraz w tym temacie jest ze mną ciężka sprawa. Bo jestem sprzątaczoholikiem.

Dlatego też ten pierwszy tydzień projektu "Mamo bądź kobieca", który zakłada odpuszczanie zbędnych obowiązków domowych jest dla mnie wyzwaniem. No z grubej rury się zaczęło. Ale to nic, bo i tak rozpoczął się nieźle: bowiem wieczorną porą, kiedy to wyszłam z domu na spacer (sama!) i zostawiłam cały poobiadowy majdan w pi.du, ten w magiczny sposób po moim powrocie zniknął. Zastanawiałam się, czy uda mi się tak ślizgać cały tydzień, ale szybko porzuciłam ten pomysł. Zaczęłam się za to zastanawiać jak robić, żeby się nie narobić. Doszłam do następujących wniosków:
  • Każdego wieczoru, przed pójściem spać, dobrze jest poświęcić 5-10 minut, by ogarnąć najgorszy syf w pokoju, w którym spędzamy cały dzień.
  • Więc, gdy wstajemy rano nie ma takiego armagedonu, więc można zająć się bardziej czasochłonnymi zajęciami.
  • Należy ustalić sobie priorytet: które z obowiązków domowych trzeba zrobić tak na prawdę. U mnie jest to zmywanie (ponieważ mój pokój dzienny jest połączony z otwartą kuchnią, więc cały majdan widać jak na dłoni.
  • Żeby było schludnie i czysto, dobrze jest poświęcić czas bałaganowi, który widać: poodkładać rzeczy na swoje miejsce, szpargały, które go nie mają poukładać w schludniej wyglądające stosy, wynieść to, co się da do pomieszczenia, w którym nie przyjmujemy gośćmi.
  • I to wszystko zajmuje bardzo niewiele czasu, a daje poczucie porządku i spokoju ducha, że nie trzeba się będzie wstydzić, gdy ktoś wpadnie z niezapowiedzianą wizytą. 
Są też rzeczy, które absolutnie można sobie odpuścić, których priorytet nie jest aż tak wysoki, by zajmować się nimi codziennie. Co ja odpuściłam w tym tygodniu?
  • Codzienne ścielenie łóżka, gdyż do sypialni nie ma wstępu nikt, poza nami.
  • Dogłębne szorowanie łazienki żrącą chemią. Czasem wystarczy tylko wilgotna szmatka, żeby pozbyć się kurzu, zlikwidować zacieki na lustrze, czy odświeżyć podłogę.
  • Każdorazowe sprzątanie zabawek, gdy Pierworodny ma jakieś inne zajęcia. Prędzej, czy później i tak do nich wróci, więc zgarniam je tylko na kupeczkę, dzięki czemu ani nie muszę ich chować, ani wyciągać kilkanaście razy dziennie. 
  • Worki ze śmieciami natomiast wystawiam codziennie wieczorem za drzwi, żeby mógł je wyrzucić T. wychodząc do pracy.  
  • Choć lubię gotować, to w tym tygodniu postawiłam na produkcję taśmową, lub gotowce. Zatem i były obiady domowe, porcje takie, że starczało na 2 dni i stołowanie się w wielkim mieście.



 I gdy zastosowałam się do swoich wniosków i pomysłów, jest lepiej! Z jednej strony można się poczuć jak CHPD (bo to sypialnia tonie w bałaganie :D), a z drugiej strony wszędzie indziej jest schludnie i w miarę reprezentatywnie. Dwie pieczenie na jednym ogniu! :)
Więęęęc dziewczyny, jeśli nie chcecie wyglądać tak nieszczęśliwie, jak ta pani na pierwszym zdjęciu - warto czasem odpuścić :)

25 stycznia 2014

Poczułam się matką. Nareszcie!



Wały skóry na brzuchu i celluit na udach. Włosy wyczesywane, lub wyciągane garściami podczas mycia, w dodatku mocno przetłuszczające się. Cera w opłakanym stanie, jak u nastolatki! Skóra - jeden wielki wysusz, na dłoniach szczególnie. W dodatku skacząc na skakance muszę mieć kompletnie pusty pęcherz. Inaczej grozi to wypadkiem, delikatnie mówiąc. Mój połóg chyba po prostu się spóźnił i postanowił nadrobić teraz.

11 grudnia 2013

W starym-nowym towarzystwie.



Bycie ciężarówką, to nowe, ekscytujące wyzwanie. Szczególnie, gdy czekało się na to i gdy wokół zaczynają się pojawiać nowe bobasy. Rzeczywistość nabiera już innego kształtu, delikatnie uprzywilejowana ciężarówka zaczyna czuć na sobie odmienność roli społecznej, w jaką weszła. Jednak w towarzystwie znajomych, którzy już posiadają dzieci, wciąż jest o szczebel niżej. Wciąż jest tą, która nie poczuła na własnej skórze z jakimi rozterkami trzeba się zmierzyć, jakie zmartwienia można nosić w sercu, jakie radości można poczuć. Chciałoby się rzec: ciężarówka odczuwa wszystko inaczej, bardziej beztrosko, trochę tak jakby znajdowała się pod wodą, by wraz z chwilą porodu wypłynąć na powierzchnię doznań. Zanim jednak do niego dojdzie, wciąż jeszcze rozdziela po równo spotkania ze znajomymi dzieciatymi i niedzieciatymi.

30 listopada 2013

Home alone.



Po raz pierwszy rozstaliśmy się na "tak długo". Całe 5 dni, 4 noce. Nie podejrzewałam, że tak szybko zostanę z Pierworodnym całkiem sama. I to w obcym kraju, który nie do końca jest moim domem. A może już jest? Mniejsza o to. Zostaliśmy we dwoje. Ja duża i on mały.

10 listopada 2013

Wścieklizna poporodowa.



Jestem absolutnie pewna, pewna na 110%, że KAŻDA Z WAS mamuśki wraz z pojawieniem się dziecka przeradza się w bestię. Na dodatek cierpiącą na wściekliznę. I ta choroba nie mija, może co najwyżej się pogłębiać, coraz bardziej w organiźmie zakorzeniać...I utrzymać się na takim poziomie do 18stki co najmniej..

05 listopada 2013

Zazwyczaj...


Paznokcie piłowane w pośpiechu.
Brwi regulowane jak się przypomni.
Makijaż, tyle o ile - by zakryć niedoskonałości.
Kąpiel? Nie, szybki prysznic.


27 października 2013

Bycie matką, to bycie lepszą kurą domową?



Zanim rozwinę się z odpowiedzią na pytanie w tytule posta, bardzo jestem ciekawa, jaka byłaby Wasza na nie odpowiedź. Mam wrażenie, że większość z Was odpowiedziałaby, że absolutnie nie zgodziłaby się z tym zdaniem, gdyby było twierdzące. No bo przecież wraz z pojawieniem się bobasa pojawia się masa nowych obowiązków, człowiek walczy z brakiem snu, stertą prania i prasowania, a gdzie tu znaleźć jeszcze czas dla siebie, partnera, jakiekolwiek życie towarzyskie? 

16 października 2013

Porodowo, połogowo.


 Minął miesiąc. O tym, jak dni szybko mi mijają pisałam już wcześniej. Nie, nie jestem w stanie się z tym pogodzić, ale nie mogę też nic na to poradzić...
Miesiąc po porodzie czuję się tak, jakby tych wcześniejszych 10ciu miesięcy nie było. Prawie. Bo prawie nic się nie zmieniło, poza tym, że trochę mniej śpię, prasuję, częściej piorę, mam mniej czasu dla siebie, ale za to serce większe o trzy i pół kilogramowe dzieciątko.


10 września 2013

Koszmary i (irracjinalne?) obawy.

 
Wrzesień się rozszalał, pokazuje każdą, ze swoich twarzy.. Zaczęły się mgliste poranki, słoneczne południa, deszczowe popołudnia. A ja czekam, świadomie i nieświadomie się martwiąc. Paleta zmartwień jest tak samo bogata, jak kaprysy wrześniowej pogody...

06 września 2013

Ciążowe ciało.



Od czasu do czasu biadolę o tym, że mam wielorybie ciało, że poruszam się jak walec, nie chodzę, a toczę się kołysząc kuprem jak rasowa kaczka. Wejście na pierwsze piętro zaczęło być problemowe, nie pamiętam już jak to jest żyć bez brzucha, normalnie się schylać i robić PRAWDZIWE piesze eskapady tu i ówdzie. A kąpiel, albo zwykłe wytoczenie się z łóżka? To są teraz czynnności, za które medal powinnam dostać. Ale wcale go nie oczekuję: ciążą była (współ)moją świadomą, przemyślaną decyzją. Jak mogłabym mieć o to wszystko do kogokolwiek pretensje? 

02 września 2013

Zielone światło.


Nastał wrzesień, a to oznacza, że mój syn ma ode mnie zielone światło. Tak synu: teraz możesz się urodzić kiedy Ci się spodoba, nawet i teraz. Jestem gotowa. 

22 sierpnia 2013

O prowadzeniu ciąży w Anglii


Liczę się z tym, że w każdej chwili może nadejść "godzina zero", postanowiłam więc odhaczyć na mojej liście tematów ten, który opiszę dziś: ciąża w UK.
Prowadzenie ciąży w deszczowej krainie bardzo różni się od tego, jak to się robi w naszym kraju. Oczywiście nie mam jakiegoś szczególnego porównania, bo moje pierwsze dziecię rodzić będzie się właśnie na wyspie, niemniej co nieco obiło mi się wcześniej o uszy jak to się robi w Polsce.


14 sierpnia 2013

Radośniej


Dopadł mnie syndrom wicia gniazda. 
Co wpada mi w ręce to ulepszam, poprawiam, porządkuję.  Nie ominęło to i bloga, jak sami widzicie... Wspięłam się na wyżyny swoich umiejętności i pokusiłam o zmianę w layoucie. Teraz on dokładnie oddaje to, co czuję :)