28 lutego 2014

Każdy ma jakieś dziwactwa...




Mam i ja!
Chcecie się pośmiać? Z niektórych T. śmieje się do rozpuku, inne uważa za nienormalne. Ale i on ma swoje małe dziwactwa, więc na każdy jego komentarz reaguję jedynie lekkim, pobłażającym uśmiechem... A oprócz dziwactw mam też okropne, nieprzyzwoite poczucie humoru, ale o niektórych, chorych żarcikach wstyd pisać. Zamiast nich mam więc listę rzeczy, które odbiegają od normy, a z których można się pośmiać.

1. Nie lubię musztardy, ale o tym już pisałam. I nic nie jest w stanie sprawić, bym polubiła. Nawet T., który kilkakrotnie usiłował dać mi musztardowego buziaka.

2. Kiedy okno w łazience jest otwarte, a ja wstaję z ciepłego wyra, nic nie jest w stanie mnie zmusić, by usiąść na zimnej desce klozetowej! Raz T. nawet próbował mnie siłą usadzić na niej, żebym tylko sobie poziębiła tyłek, przecież to takie przyjemne!

3. Jedząc jajecznicę, zawsze muszę ją sobie rozsmarowywać po chlebie jak pasztet...

4. ...a kiedy obieram mandarynki, zanim je zjem, muszą być absolutnie czyste od tych białych, gorzkich fafołów.

5. Mam problem z wydawaniem pieniędzy na siebie, czy chodzi o ciuchy, fryzjera (Tak, to dlatego wciąż mam takie koszmarne odrosty!!!), czy w ogóle jakieś szpargały, które chciałabym mieć.

6. Odmówię sobie bluzki, spódniczki, płaszcza, ale butów sobie nie odmówię (jeszcze trochę nie będę miała gdzie ich przechowywać...). Co za paradoks!

7. stojąc w kolejce do kasy w markecie zapuszczam żurawia co kupują inni. Choć tu mam pewne usprawiedliwienie, że ciekawa jestem tego, co kupują angole, czy inne narodowości, a potem wyobrażam sobie, co z tych składników mogą ugotować, przyrządzić. Choć cóż, jeśli o angoli chodzi, to oni kładą na taśmę najwięcej gotowców.

8. Uwielbiam robić głupie miny do zdjęć. A najfajniej jest, jak osoba, z którą się fotografuję nie ma o tym bladego pojęcia ;) 

9. Na spacerach oglądam się za ładnymi dziewczynami i szturcham T. komentując: "patrz jaka ładna dziewczyna. Ładna, nie?", "ale ona ma piękne włosy, prawda?", lub "ale ma zgrabne nogi!". A on za każdym razem twierdzi, że nie widział, nie przyglądał się, że włosy, nogi, brzuch, ucho, wszystko normalne. Słodziak! :D





A Wy macie jakieś swoje dziwactwa? A może niektóre są takie, że w ogóle wstyd się przyznać? Pochwalcie się, nikomu nie powiem :P

ps. tak, z premedytacją pokazuję na pierwszym zdjęciu swoją wielką du.ę, żeby się zmotywować i w końcu porządnie coś z tym zrobić! ;)

23 lutego 2014

Bezinteresowanie.






Nie trzeba wydawać kosmicznych sum, by komuś pomóc. Czasem wystarczy ciepły uśmiech, dobre słowo, krzepiący uścisk dłoni. Jednak Ci, którzy potrzebują naszej pomocy nie pukają do naszych drzwi. Mimo to możemy pomóc, siedząc w czterech ścianach swojego mieszkania, przed jasnym monitorem komputera. 

Ile-set razy w ciągu dnia klikamy myszką poruszając się po sieci? Nawet nie jestem w stanie policzyć. A gdyby tak kliknąć jeden raz więcej? Czy to zrobi jakąś różnicę? Nie sądzę. Więc kliknij na tej stronie ten ekstra raz więcej, wybierz na który z celów sponsorzy mają przekazać sumę pieniędzy. A, żeby zachęcić do klikania, zespół, który portal stworzył nagradza punktami. Punkty można wykorzystać potem na obniżenie cen za różne usługi i produkty. 

Przyjemne z pożytecznym. A świadomość, że dzięki nam komuś będzie łatwiej powinna być najprzyjemniejszą nagrodą. Więc jak, klikniesz? :)

21 lutego 2014

Najlepszy zawód świata.



Czy kiedy byliście mali, pytano się Was kim chcecie być w przyszłości? Jakie były Wasze odpowiedzi? Chciałyście zostać księżniczkami, piosenkarkami, lekarkami? Jakie były Wasze marzenia dziecięce? Czy kiedykolwiek spodziewałyście się, że będziecie w życiu codziennym robić to, co kochacie? 
Jako mała dziewczynka nie przypominam sobie, by ktokolwiek zapytał mnie o to, kim chciałabym być, gdy dorosnę. A nawet, gdyby zapytał, to nie potrafiłabym odpowiedzieć tak zupełnie szczerze. Prawdopodobnie wymieniłabym jakiś przypadkowy zawód, który po prostu zwrócił moją uwagę. Ale kiedy nadeszła szkoła średnia, potrafiłam już sprecyzować, czego chcę od życia, jak byłoby dla mnie najidealniej...

Budzę się rano. Tak bardzo, bardzo chciała bym jeszcze pospać, Z godzinkę, albo dwie. Otwieram ciężkie z natury powieki, a gdy tylko to zrobię, nie potrafię już ich zamknąć. Bo pół metra obok patrzą na mnie Jego piękne, niebieskie oczy. Woła mnie, a kiedy posyłam mu uśmiech, On rozbrajająco odwzajemnia go. Rozmawiamy chwilę, a potem nie mogę się powstrzymać, by nie być bliżej Niego. Wstaję więc i porywam w ramiona, tulę, całuję, a potem kładę Go na miejscu taty, który bladym świtem pojechał do pracy. Rozmawiamy jeszcze jakiś czas, wymieniamy uśmiechy, radości. Oto zaczynają się kolejne szczęśliwe chwile...

Jemy śniadanie. To znaczy on je, a ja patrzę jak wdzięcznie połyka mleko. Od samego początku, od pierwszych karmień posyłałam Mu promienne uśmiechy podczas gdy jadł. I tak zostało mi do dnia dzisiejszego. Kiedy skończy, tulę Go, czekając, aż najpiękniej na świecie odbije mu się. Tak zupełnie po męsku, pełną parą, bez zbędnego pitolenia. Potem idziemy do lustra, powymieniać jeszcze więcej uśmiechów, posłuchać jego zaczepialskiego "hej/ey". A gdy ręce już mi zemdleją, to znak, że czas na poranną toaletę. Całuję jego piętki bez końca i zamiast zwracać się do Niego po imieniu, po milion razy powtarzam mu: mój Ty Pięknisiu! 
Wszystko co robi, robi najlepiej. Najlepiej skalpuje sobie głowę, albo policzek gdy, zapomnę mu obciąć pazury, najlepiej krzywi się, gdy poznaje lekko kwaskowy smak jabłka, a nawet najlepiej ucieka stopami przed założeniem skarpetek. 

Dni mijają nam na tańczeniu i śpiewaniu. On najlepiej się bawi słuchając "Piły tango", pod warunkiem, że matka dostając zadyszki, skrupulatnie wyśpiewuje każde słowo. Tak, to właśnie dla niego nauczyłam się tej piosenki na pamięć, żeby śpiewać bez patrzenia na tekst, żeby nie przegapić ani jednej chwili jego zachwytu nad moim fałszem. Żeby obserwować, jak fikając w leżaczku nogami buja się do rytmu. Dni mijają za szybko. Bo tyle zawsze jest do zrobienia. A każda rzecz jest razem. Ja ścielę łóżko, on patrzy. Ja zmywam naczynia odwrócona do niego plecami, on zaczepia swoim jedynym w swoim rodzaju "ouuuu!". Wie, że obrócę się do niego z jakąś miną za każdym razem. Potrafi tak wołać kilkanaście razy i nigdy nie nudzi mu się moje "zaczepiaku ty!".

Popołudniami jest radość, gdy tata wraca z pracy. Gdy tulą się do siebie, rozmawiają. Gdy z przejęciem relacjonuję co ciekawsze osiągnięcia, czy wybryki syna. A, gdy nadchodzi wieczór i wymęczę Go zabawami na podłodze, rozśmieszaniem grubym głosem i łaskotkami, wtedy dzieje się magia. 
Idziemy znów do sypialni, w której pali się mała lampka, czas na ostatnie karmienie. Jego oczy są ciężkie, ale ostatkiem sił próbuje jeszcze na mnie patrzeć. Uśmiecham się. Znów tulę po karmieniu oczekując męskiego beknięcia, on odpływa mi na ramieniu. Całuję karczek, rączki. Moje maleństwo. Czy to nie jest najlepszy zawód świata? Bycie matką?  Nic nie jest piękniejsze, niż ta świadomość, że ta mała istotka tak mi ufa, tak tuli się za każdym razem, gdy się czegoś przestraszy, lub gdy przyśni się zły sen. Nie ma lepszego uczucia niż to, że jest się tak bardzo komuś potrzebnym. I nic innego nie jest w stanie dać takiej radości i dumy, jak nawej najmniejsze i najbardziej pospolite osiągnięcia własnego dziecka.

Tak, to właśnie o byciu matką marzyłam już od liceum. Matka - najlepszy zawód świata. Bez wątpienia. Nic innego nie jest dla mnie bardziej satysfakcjonujące.

Przepraszam za lukier. Musiałam.


20 lutego 2014

Więcej parapetów poproszę!





Tak, zdecydowanie ubolewam nad tym, że nie posiadam więcej okien. Miała bym wtedy miejsce na to, żeby przywlec sobie do domu więcej kwiatków. Ściślej mówiąc, storczyków. Od kilku miesięcy przeżywam absolutne uwielbienie dla nich, a gdy one mi tak ochoczo kwitną, to już w ogóle rosnę, że oto JA, totalna noga w hodowli czegokolwiek zielonego, daję radę!

Kiedy byłam mała zawsze podziwiałam rękę do kwiatów mojej mamy. Potrafiła ożywić najbardziej zmarniałe kwiaty, dbała i pielęgnowała tak długo, aż w końcu roślina jej się odwdzięczała. Była tak wytrwała, że za każdym razem ta wytrwałość dawała owoce.
Tą rękę do kwiatów chyba odziedziczyła po babci, bo babcia w swoim wielkim domu na wsi, miała absolutnie każdy parapet zapełniony zielonymi stworami. A ja, po każdych wakacjach u babci zwoziłam do domu albo odnóżki, które z mamą razem wsadzałyśmy, albo już wsadzone przez babcię  kwiatki w małych doniczkach. Radość była wielka, a skleroza jeszcze większa. Po kilku tygodniach mama przejmowała opiekę nad przywiezionym kwiatkiem, lub ratowała to, co jeszcze z niego zostało.
Pamiętam jeszcze, że raz podjęłam się hodowlo drzewka bonzai. Szło mi całkiem nieźle, dopóki nie wyjechałam na jakiś czas, nie uświadomiwszy mamy jak się nim zajmować. Drzewko usmażyło się w promieniach czerwcowego słońca. No bo nie wszystkie "kwiatki" lubią sahara style...
I tym oto sposobem wyrobiłam sobie o sobie samej przez lata opinię, że absolutnie nie nadaję się na to, żeby posiadać jakiekolwiek kwiaty.

I bum! Wprowadziliśmy się z T. do "własnych" czterech kątów. Na kilka dni przed przeprowadzką T. kupił 3 kaktusy z wyprzedaży w Lidlu (tak, tak, w Anglii też jest Lidl ;)), a potem robiliśmy parapetówkę, zostałam więc przy tej okazji obdarowana pierwszym storczykiem. Trochę obawiałam się go, bo o ile kaktusów nie byłoby mi szkoda (nie jednego już w swym życiu zabiłam), to storczyka byłoby mi żal! Kilka tygodnie później zostałam obdarowana drugim storczykiem, również białym. A kilka miesięcy później dostałam od T. jeszcze jednego, w moim ulubionym kolorze - fiolecie. Coś mi mówi, że chyba najpierw musiał się przekonać, że zanim kupi mi kwiatka, wszystkie poprzednie będą nadal cieszyć się życiem...

I teraz, kiedy wiem, że nie jestem wcale taka zła w zajmowaniu się kwiatami, marzy mi się więcej...  

A jak u Was w tym temacie? Lubicie, hodujecie? Może macie wyższy level florystyczny niż ja? ;) 


I gdyby ktoś pytał, to znaleźć mnie można na Facebooku i Instagramie! :)

17 lutego 2014

Szał w wielkim mieście.



Podróżowaliśmy już pieszo, samochodem i autobusem. W końcu przyszedł czas na pociąg, a nawet metro. Pierwsze razy są zazwyczaj dość trudne, nigdy nie wiadomo czego się spodziewać, czy nie wystąpią jakieś komplikacje, czy utrudnienia, które wycieczkę mogłyby zepsuć. Bo przecież z maluchem nie wszystko musi iść tak, jak sobie człowiek zaplanuje. Jednak i tym razem poszło nam jak z płatka, bowiem wycieczka do Londynu przebiegła całkowicie bezproblemowo. Zero marudzenia, zero płaczu, za to wiele zainteresowania i radości.





Oczywiście, nie mogliśmy pozwolić sobie na całodzienną wycieczkę, bo moim zdaniem należy dziecko przyzwyczajać stopniowo do coraz dłuższego przebywania poza domem. Obraliśmy więc za cel Piccadilly Circus, a w pobliżu niego największy sklep z zabawkami w Londynie - Hamleys. O tym, że jest największy świadczy chociażby to, że posiada aż 7 pieter, a każde z nich ma swoją specyfikę. 


Między piętrami można się poruszać schodami ruchomymi, zwykłymi i windą. Niestety ta ostatnia możliwość była dla nas (i innych wózkowych użytkowników) bardzo utrudniona, bo windą jeździli sobie piesi i żeby się dostać do środka trzeba było swoje odczekać...


Każde piętro od podłogi do sufitu wypełnione jest zabawkami. My od razu powędrowaliśmy na piętro z klockami lego. Znajdowała się tam ułożona z klocków angielska budka telefoniczna, oraz Kate i William w ślubnych kreacjach. Normalnie mini Legoland! ;)


Jak to w sklepie przeznaczonym dla najmniejszych odbiorców, nie mogło też zabraknąć stoisk i kawiarenki ze słodyczami. Słodkie babeczki tak szybko znikały, że nie udało mi się sfotografować ani jednej pełnej pułki ze słodkościami...


Otoczona słodkim szaleństwem nie mogłam przejść obok obojętnie. Skusiłam się więc na zakup dużych lizaków serc i biało-czerwonej, słodkiej laseczki.


Najwięcej czasu spędziłam jednak na dziale zabawek drewnianych. Ostatnio na blogu Mo zachwycałam się drewnianymi aparatami fotograficznymi i kiedy wpadłam w tamten dział nie mogłam się przez baaardzo długo zdecydować którą zabawkę kupić Pierworodnemu. Najbardziej ujęły mnie kręgle stylizowane na brytyjską gwardię królewską. Ostatecznie nie kupiłam nic z drewnianych zabawek, bo Pierworodny jeszcze jest na nie za mały, a po co mają zagracać nasze juz i tak ciasne mieszkanie... Z pewnością jednak jeszcze nie raz wybierzemy się w tamto miejsce i okazja do zakupu czegoś (powiedzmy) wyjątkowego się nadarzy.

 


Mistrz Min został jednak obdarowany czym innym - szeleszczącą książeczką, w której zakochał się od pierwszego dotknięcia. Poniżej mała próbka tego, jak bardzo z prezentu się cieszy ;)



Na nasze nieszczęście odwiedzaliśmy to miejsce w niedzielę i tłok był niesamowity, przez co nie miałam zbyt wielkiego pola do popisu w robieniu zdjęć, dlatego też specjalnie dla Was znalazłam film prezentujący ten magiczny sklep. Gdybyście kiedyś byli w Londynie, gorąco polecam to miejsce - gwarantuję Wam, że po przekroczeniu jego progu znów poczujecie się dziećmi!

Na koniec małe ogłoszenie parafialne: będzie mi miło, jeśli polubicie nasz Facebook'owy profil i będziecie śledzić nas na Instagramie. Enjoy!

14 lutego 2014

Zielona zima.


Nie przesadzę, jeśli napiszę, że śnieg w Anglii jest raczej anomalią pogodową (a przynajmniej na południu). Na porządku dziennym jest za to deszcz i wiatr, a ostatnio małe huragany. W jesienno-zimową aurę na niebie przeważa szarość, choć czasem zdarzają się dni, gdy niebo robi się błękitne.

12 lutego 2014

Samorobny prezent dla lubego? Czemu nie.


Tak, tak, święto zakochanych już coraz bliżej. Już od dłuższego czasu nastąpił marketingowy atak na klientów kolorem miłości. Do obrzydzenia. Wszędzie czerwono, czerwone kwiatki, serduszka, misie, kartki i wszystko, co można przy okazji 14stego lutego sprzedać. Do obrzydzenia. Walentynki powinny być w związku każdego dnia roku. Codziennie powinniśmy pielęgnować nasz związek. Ale skoro już ta data nadchodzi, a sklepy i marketingowcy nie dają nam o niej zapomnieć, może jednak warto ten dzień jakoś szczególnie umilić naszej drugiej połówce.

10 lutego 2014

Księga wspomnień.



Nie podarowała bym sobie, gdyby moje dziecko nie miało pamiątkowej "księgi wspomnień". Jest to coś, co zamierzam Mu podarować w dniu 18stych urodzin. Jako nastolatek pewnie będzie miał jeszcze siano w głowie i być może nie zrobi taki prezent na nim większego wrażenia, jednak jestem pewna, że w momencie, gdy sam będzie miał zostać ojcem, spojrzy na tą pamiątkę zupełnie inaczej. A jeśli będzie choć trochę z charakteru podobny do swojego taty, to śmiem twierdzić, że z moich i T. wypocin będzie się bardzo cieszył.

06 lutego 2014

Moje-jego ulubione.




Z całą pewnością każda z nas ma swoje ulubione ciuchy, w których czuje się dobrze i wygodnie. Tak samo, jak każda mama ma ulubione ciuszki dla swojej pociechy, w które chętnie i często dziecko ubiera. Nie jestem tu wyjątkiem. O ile wraz z pojawieniem się Pierworodnego, moje ciuchowe zakupy ograniczyły się do minimum, o tyle nadrabiam w tym temacie z kupowaniem odzienia dla mojego Mistrz Min. Tyle tylko, że niekoniecznie każdy ciuszek, w którym chętnie bym go widziała jest tak samo wygodny, jak ładny...

03 lutego 2014

Wyszło szydło z wora.



Zalewa nas chińszczyzna. Czy przesadzę, jeśli powiem, że 95% kupowanych przez nas produktów jest z Chin? Pewnie nie bardzo. A jeśli nawet, to margines błędu nie jest wcale taki duży. Dlaczego by więc, zamiast kupować coś wątpliwej jakości, nie wykonać czegoś własnoręcznie? Bo profity z DIY, czy uprawiania rękodzielnictwa są naprawdę duże. Większe, niż mogłoby się wydawać.