30 marca 2014

Projek "Mamo bądź kobieca", tydzień III



Będąc ze sobą i z Wami szczerą muszę się przyznać, że nie jestem w stanie (i nawet nie chcę) zmieniać jakoś drastycznie swoich nawyków żywieniowych. Jednak z okazji tematu "Mama zdrowo się odżywia" mam pewną alternatywę, która pozwoli mi wyjść tego tygodnia projektu obronną ręką.
Mianowicie, chciałabym Wam zaproponować kilka rozwiązań, które nie namieszają za bardzo w naszym życiu i nie będą wymagać jakichś wielkich zmian. A wprowadzenie kilku prostych i zdrowych propozycji do naszego stylu żywienia może być początkiem wielkich, długodystansowych zmian.

Jeszcze do niedawna nie miałam pojęcia, że istnieje coś takiego jak mąka orkiszowa. Nie dość, że coś takiego egzystuje, to na dodatek jest bardzo zdrowe. Wszelkie produkty z niej wykonane (pieczywo, makaron itp) są znacznie bardziej wartościowe, niż ze zwykłej mąki. Makaron z tejże mąki osobiście wypróbowałam. Smakuje zupełnie inaczej, trochę dziwnie na początku, ale ogółem nie jest źle, można się przyzwyczaić. I zamierzam na stałe wprowadzić go do naszego jadłospisu (choć tradycyjny makaron i tak z nami zostanie).

Druga sprawa to ryby. Każda z nas wie, że ryby są zdrowe, dobrze by było je jeść co najmniej raz w tygodniu. Więc jedzmy, ale błagam, nie żadne pangi! Zamiast raz w tygodniu zjeść tanią, bezwartościową, a co najgorsze nachemizowaną pangę, lepiej raz na miesiąc, zjeść porządną zdrową rybę (chociaż droższą), jak dorsz, czy łosoś. Bo nie wiem, czy wiecie, ale łosoś jest w pierwszej 5 najzdrowszych pokarmów na świecie! Dla matek karmiących zaś łosoś ugotowany na parze jest smacznym i zdrowym posiłkiem! Ja osobiście wybieram dorsza i obiecuję solennie, że przyłożę się do tego, by ryba gościła u nas na stole częściej, nie tylko w tym tygodniu.

A trzecia sprawa to... przydomowy ogródek. Owszem, nie każda z nas ma działkę, czy balkon nawet. Ale może warto by było choćby cebulkę w ziemię władować, żeby mieć własny szczypiorek? Ja tak zrobiłam, Was też do tego zachęcam. Do jajecznicy i na wiosenne kanapki - idealny!
A kiełki rzodkiewki? Z kanapeczką niebo w gębie :)

A jak osobiście zastosowałam się do tematu tego tygodnia? Cóż, oprócz wprowadzenia trzech rozwiązań, o których wspomniałam wyżej, starałam się walczyć z własną niezdrową manierą jedzenia rzadziej, a więcej. Poza tym, niedzielne zakupy w zeszłym tygodniu były w 80% nakierowane na owoce i warzywa. Oprócz zdrowych, warzywnych zup (których T. nie jest zbyt wielkim zwolennikiem), postanowiłam unikać połączenia mięsa i ziemniaków. Zatem było spagetti, były kotlety mielone z brokułem i kalafiorem (ku rozczarowaniu T. bez ziemniaków), do kanapek były kiełki rzodkiewki i sałata lodowa, zero dań na wynos i fast food-ów. Pomimo, że jakoś mocno się z tym tematem projektu nie namęczyłam, to czuję się z siebie zadowolona. Bo małe zmiany też cieszą :)


25 marca 2014

Łatwiejsze dziecko, czy kwestia wychowania?




Każdy rodzic ma swoje własne wyobrażenie na temat wychowywania swoich dzieci, jedni stosują jakieśtam metody, inni żadnych nie stosują, nieświadomie powielając schemat w jakim oni sami zostali wychowani. Od kiedy usłyszałam od jednej z koleżanek, że mam "łatwiejsze dziecko" zaczęłam się zastanawiać, czy jest tak rzeczywiście, czy wynika to raczej z tego jak się z nim obchodzę, co ono na co dzień obserwuje, czego się od nas, rodziców uczy. Siedziało mi w głowie również to, od kiedy tak naprawdę zaczyna się proces wychowywania dziecka. W końcu znalazłam odpowiedź.

Okazuje się bowiem, że proces wychowania może już zacząć się w okresie płodowym, a pierwszy rok życia od momentu narodzin jest ważniejszy w procesie wychowania, niż niejeden rodzic mógłby przypuszczać. Gdy to sobie przemyślałam i ułożyłam w głowie, wszystko stało się jasne, a wnioski zaczęły nasuwać się same.

Twierdzenie, że maluchom potrzebna jest rutyna, nabrało głębszego znaczenia. Dziecko dzięki niej nie tylko czuje się bezpieczniej i pewniej, mając świadomość tego, co kolejno po sobie następuje, ale prócz tego uczy się wielu innych rzeczy takich jak: regularność posiłków, pory posiłków oraz dnia i nocy, stosowania codziennej higieny osobistej, w tym czasie rozwijamy u malucha również przyzwyczajenia żywieniowe, które będą miały odbicie w dorosłym życiu.
Tak samo duże znaczenie ma to, co dziecko w codziennym życiu widzi. Nie od dziś wiadomo, że już od najwcześniejszych miesięcy potrafi powielać pewne zachowania dorosłych (np. mój Pierworodny naśladuje ostatnio mój kaszel!!), a w wieku 3-4 lat zaczyna świadomie już dorosłych małpować. I robi to tylko i wyłącznie dlatego, że skoro widzi je u rodziców, uznaje to za normę. Warto więc dogłębnie zastanowić się nad tym, jak chcielibyśmy dziecko wychować, a potem spojrzeć na siebie jak ktoś obcy i przemyśleć, czy to, jak postępujemy na co dzień przyniesie taki efekt, jak chcielibyśmy uzyskać.

Oczywiście, żaden rodzic nie jest w stanie zmienić temperamentu swojej pociechy, bo ten jest już zapisany w genach, jednak możemy mieć niemały wpływ na charakter naszego dziecka, na szlifowaniu pożądanych cech i próbach eliminowania tych niepożądanych. Tak samo, jak człowiek dorosły, tak i dzieci uczą się najlepiej poprzez doświadczenie i powtarzalność zjawisk. Jeśli więc założymy sobie jakiś cel i znajdziemy odpowiednie sposoby na to, by go osiągnąć, konsekwencja jest tu absolutnie konieczna. Bo co z tego, że dwa razy powstrzymamy się od przeklinania przy dziecku, skoro za trzecim i szóstym razem przeklinać będziemy? To samo oczywiście tyczy się wypracowywanych rytuałów, jeśli chcemy, by dziecko nauczyło się bezproblemowego zasypiania w nocy, powtarzajmy z dzieckiem bezwzględnie i bez wyjątków każdego wieczoru czynności, które przed snem stosujemy i bez potrzeby nie zmieniajmy przyzwyczajeń, by dziecka nie dezorientować. Krótko mówiąc - konsekwencja jest kluczem do sukcesu.

Jeszcze jedną kwestią, którą chciałabym poruszyć jest mówienie do dzieci. Jest to jedna z najlepszych rzeczy, jakie możemy dla nich zrobić, pod warunkiem, że mówić będziemy poprawnie, bez brzydkich zdrobnień i z sensem, gdyż nigdy nie mamy pewności, kiedy dziecko zacznie nas w pełni rozumieć i zapamiętywać słowa, które do niego kierujemy. Skoro więc chcemy, by nasze dziecko miało odpowiedni zasób słów, rozumiało nas - rozmawiajmy z nim. Nie sadzajmy dziecka na długie godziny przed telewizorem, by tylko mieć je z głowy, bo jest to krzywda większa, niż można przypuszczać. Owszem, dziecko jest zajęte, szczęśliwe, że widzi kolory, słyszy różne dźwięki, jednak żadna bajka nie jest w stanie tak sprowokować go do interakcji, jak troskliwy rodzic, który poświęca swój czas na rozmowę z nim. To zaowocuje chęciami gaworzenia i "odpowiadania" na zaczepki rodzica, rozszerzy zasób rozumianych przez dziecko słów, a przede wszystkim za kilka / kilkanaście lat będziecie mogli o wszystkim ze swoim dzieckiem porozmawiać, zamiast martwić się (lub nie), że unika kontaktu i rozmowy ze swoimi rodzicami, którzy nigdy wcześniej nie poświęcali czasu na to, by rozwijać z dzieckiem kontakt.

Więc, może dlatego Pierworodny jest jaki jest bo:
- od pierwszych dni podczas każdego karmienia, czy byłam zmęczona, śpiąca, zła, czy smutna uśmiechałam się do niego;
- przed snem zawsze przyciemniam światło, mówię szeptem i całuję na dobranoc;
- poświęcam mu bardzo dużo czasu, czy to na wspólną zabawę, wygłupy, czy pokazywanie świata;
- traktuję go jak prawie równorzędnego kompana do rozmowy, relacjonuję co się dzieje, co się stało, co się dziać będzie;
- pozwalam mu badać świat na jego własny sposób;
- w jego obecności przytulamy się z T. i dajemy sobie buziaki, żeby widział wzajemną miłość i szacunek;
- spędzamy czas w trójkę tak często, jak tylko się da;
- wszyscy gramy w jednej drużynie, a Pierworodny czynnie uczestniczy w naszym życiu, cokolwiek by to nie było;
- zawsze mówię do niego, gdy gaworzy: mów do mnie jak najwięcej, wysłucham cię o każdej porze dnia i nocy! :)
- a najczęściej powtarzam mu, że jest najpiękniejszy na świecie i staram się pamiętać, żeby mówić mu codziennie, jak bardzo go kocham.

Nikt nie mówił, że rodzicielstwo będzie łatwe, jednak jeśli nie przykładamy się do wykonania tej misji, nie wymagajmy od własnego dziecka zbyt wiele.

22 marca 2014

Projekt "Mamo bądź kobieca" tydzień II



Organizatorka projektu to sprytna lisica ;) W pierwszym tygodniu projektu kazała nam odpoczywać, żeby tym razem zmusić nas do pracy nad sobą w sferze fizycznej. I wiecie co? Nie narzekam! Powiem więcej, temat "Mama pracuje nad swoją sylwetką" jest bardzo nam potrzebny. Dlaczego? Bo każda chciałaby wrócić do formy fizycznej, zgubić co nieco, czy choćby popracować nad kondycją, ale najciężej zrobić ten pierwszy ku temu krok. Bo potem to już leci. Odrobina samozaparcia i jesteśmy w stanie wyrobić sobie ćwiczeniowe nawyki.

W tym tygodniu naprawdę mocno chciałam wziąć się za siebie, miałam wszystko rozpisane, ale cały plan szlag trafił. Mimo to, część udało mi się zrealizować, choć czuję niedosyt.
 
 W poniedziałkowy ranek zaczęłam delikatnie: pajacykami. I postanowiłam robić je codziennie, tyle, ile będę w stanie, do upadłego. Kilka miesięcy temu przypadkowo natknęłam się na taką propozycję aktywności na jakimś blogu i siedziało mi to w głowie. Tym bardziej, że osoba, która codziennie tak pajacowała do upadłego, zgubiła po tygodniu 1-2cm w biodrach! A u mnie biodra tak się rozlazły, że postanowiłam wytrwale tą formę ćwiczeń stosować.
Prócz tego obiecałam sobie, że w tym tygodniu pójdę aż trzy razy na siłownię, a w dni, kiedy na nią nie pójdę będę skakać na skakance.

W zasadzie do wtorkowego wieczoru wszystko szło gładko: w poniedziałek zaliczyłam poranne pajacyki i wieczorną siłownię, wtorek otwierały pajacyki również, wieczorem wyszłam na parking, by poskakać na skakance. A dnie następnego straciłam głos, przypałętał się kaszel, a nawet stan podgorączkowy. O ile byłam w stanie zrobić rano pajacyki, tak wieczorem, już żadna siła nie była mnie w stanie zawlec na siłownię. Zaaplikowałam sobie więc garść tabletek na noc, a w czwartek było już o niebo lepiej. Odfajkowałam pajacyki rano i siłownię wieczorem. W piątek nie robiłam nic, prócz porannych pajacyków, tak samo dzisiaj, bo ze skakanką pokłóciłam się na dobre. Może, gdy za miesiąc, dwa zrobi się cieplej, przeprosimy się z nią i spróbujemy zaprzyjaźnić jeszcze raz...

Podsumowując, każda moja forma aktywności ma swoje plusy i minusy. Oczywiście pożalę się i pogderam nad minusami. Co jest najgorsze w:
...siłowni? - Wstyd. To, że chciałabym urozmaicić ćwiczenia, ale się krępuję używania innych przyrządów, żeby nie wyglądać pokracznie, albo rozkminiać godzinę jak się nimi obsłużyć...
- pajacykach? - mięśnie Kegla i trzęsące się przy każdym podskoku sadło na brzuchu.
- skakance? -załatwienie sobie gardła i zafundowanie kaszlu, mięśnie Kegla (a jakże!) i trzęsące się sadło...

Mimo wszystko byłam dzielna. Trzymajcie kciuki, żebym wytrwała w tych postanowieniach jak najdłużej, bo wiem, że na efekty przyjdzie jeszcze trochę poczekać, więc muszę znaleźć dodatkowe pokłady motywacji. A niżej "wykres" ilościowy moich pajacyków do dnia dzisiejszego. Dobiłam do setki wcześniej niż zakładałam i... zgubiłam w biodrach pół centymetra!! ;)


19 marca 2014

Prezent dla dziecka po 3 miesiącu życia.



Ponieważ wpis o upominkach dla noworodka spotkał się z ogroooomnym zainteresowaniem, postanowiłam kontynuować ten wątek i podrzucić Wam pomysły na prezenty dla dzieci nieco starszych. Dokładniej mam tu na myśli przedział wiekowy od trzech do sześciu miesięcy. Bo zawsze może zdarzyć się jakaś okazja (czy to święta, czy Dzień Dziecka ;)), żeby malucha w takim przedziale wiekowym czymś obdarować. Jest też to alternatywa dla tych, którzy po raz pierwszy przychodzą do nowego dziecka, gdyż wcześniej nie mieli ku temu okazji.
Zaczniemy z grubej rury - od upominków tych droższych, ale nie zabraknie też mniej kosztownych propozycji.

Leżaczek-bujaczek jest absolutnie wspaniałym wynalazkiem. Sama mam, chwalę sobie, dziecko nie narzeka. Jest to bowiem bezpieczna alternatywa do zostawienia dziecka na chwilę samego (bo przecież żadna matka nie zabiera swojego Bąbla do wc?). Oprócz samego siedziska obowiązkowo są dołączone zabaweczki zawieszone na wygiętym pałąku. Bujaczek taki na pewno będzie intensywnie wykorzystywany przez co najmniej 5 miesięcy.

Krzesełko do karmienia może byś sprawą trochę dyskusyjną. Wiadomo, że nie wsadzimy w nie czteromiesięcznego brzdąca, ale taki mebel spokojnie sobie może poczekać do osiągnięcia przez dziecko odpowiedniego wieku. Jednak przy pierwszych karmieniach pokarmem stałym na początek i tak świetnie sprawdzi się wspomniany bujaczek.

Ozdobne literki tworzące imię dziecka, jako dekoracja do pokoju dziecięcego też są świetnym pomysłem. Niejednokrotnie rodzice chcieliby wyposażyć kącik lub pokój malucha w jakieś ładne dekoracje, jednak rzadko decydują się na zakup ręcznie szytych, nie koniecznie tanich literek, bo są wydatki z większym priorytetem. Myślę więc, że byliby zadowoleni z takiego upominku. 

Tańszą alternatywą literek może być girlanda. Ona również może być imienna i wygląda tak samo pięknie, jak szyte litery. Jeśli lubimy się bawić, taką girlandę możemy wykonać nawet sami, bo to tak naprawdę nic trudnego!

Śpiworka do spania możemy nie doceniać, bo przecież dziecko z powodzeniem może spać pod kocykiem. No, też tak myślałam. Ale prawda jest taka, że dziecko bardzo szybko nauczy się sprawnego fikania nóżkami i będzie podczas snu się odkopywać. Wstawanie kilka razy więcej w nocy, żeby malucha przykryć może po kilku nocach być uciążliwe, więc taki śpiworek na pewno zostanie doceniony.

Piankowa mata - puzzle, to znakomita propozycja do mieszkania, gdzie królują parkiety. Rodzice, żeby położyć swoją pociechę podczas zabawy na podłodze nie muszą uzbrajać się od razu w dywan, czy wykładzinę. Taka mata nie dość, że będzie chronić przed zimnem ciągnącym od podłogi, to jeszcze ma zastosowania ogólnobudowlane - w końcu to puzzle, z których można również budować budowle przestrzenne. I ten upominek posłuży dziecku jeszcze przez długie lata. Pamiętajmy jedynie, by mata taka była nietoksyczna i z odpowiednimi atestami.

Zestaw obiadkowy - talerzyk, miseczka, łyżeczki, to też przyjemna propozycja na prezent. Gadżet cieszący oko, z pewnością będzie używany. Osobiście taki zestaw dla Pierworodnego dostałam, ale gdyby nie to, sama bym go w taki komplecik zaopatrzyła.

Ostatnia moja propozycja to śliniaki, chustki pod brodę. Przydadzą się nie tylko podczas posiłków, ale również tak po prostu, gdy idące zęby przyprawią dziecko o ślinotok.

Mam nadzieję, że i tym razem wpis ten będzie pomocny dla niektórych, a dla innych sprytnie będzie służył do tego, żeby podpowiedzieć coś osobom, które zapatrują się na kupno prezentu dla naszego Bąbla ;)

17 marca 2014

Lubimy dzieci.


Jak na razie Pierworodny jest jedynakiem. To się oczywiście zmieni, ale póki co, muszę zapewniać mu kontakt z innymi dziećmi. To akurat nie jest trudne, bo koleżanek z dziećmi jest na pęczki, a i w rodzinie znajdą się dwie kuzynki, z którymi od czasu do czasu Mistrz Min ma kontakt. I wiecie co? (Uwaga, będzie lukier) jestem absolutnie zachwycona tym, jak on na dzieci reaguje. Zaczepia tym swoim charakterystycznym "hjeeej!", wpatruje się, śledzi wzrokiem, uśmiecha się i trzaska wstydziocha. Ale najbardziej lubi macać. Maca co może: rączki, ramiona, buzię, sprawdza fakturę włosów, a jest przy tym tak delikatny, jakby obchodził się z jajkiem. Zadziwia mnie. Zachowuje się, tak, jakby wiedział, że nie można zrobić drugiej małej istotce krzywdy, nie ważne, czy jest większa, czy mniejsza od niego. 

 

Pomimo tego, że ma dopiero pół roku, już wykazuje pewne cechy charakteru, które mam nadzieję zostaną z nim już na dobre. 
- Jest pogodny i radosny jak skowronek. Bardzo łatwo poprawić mu humor, rozbawić go i doprowadzić do śmiechu. Z takim typem człowieka aż chce się przebywać, więc może dzięki temu będzie miał okazję wybierać i dobierać sobie tak przyjaciół i znajomych, na których nigdy się nie przejedzie.  
- Jest ciekawy absolutnie wszystkiego. Co prawda ta cecha może być wpisana po prostu w każdy etap rozwojowy, ale gdyby ta ciekawość świata, ludzi, zjawisk mu została, byłabym bardzo zadowolona, bo dzięki temu będzie tak kreatywny, inteligentny i poszukujący wiedzy jak jego tata.
- Jest towarzyski. Sprytnie kieruje na siebie uwagę, zaczepia i zawsze osiąga to, czego chce - jest adorowany i podziwiany.
- Jest otwarty. Na wszystko, na nowe zabawki, nowych ludzi, nowe miejsca i nowe smaki. Próbuje wszystkiego, co mu podam i choć na początku zawsze się krzywi, dzielnie zjada wszystko, a na sam koniec okazuje się, że wszystko mu smakuje, każda zabawka jest godna uwagi, tak samo jak miejsce, czy osoba.

I tak sobie myślę, że dzięki tym wszystkim cechom, gdy na świecie, za czas jakiś pojawi się jego rodzeństwo, nie będzie zazdrośnikiem i histerykiem pragnącym wydłubać oczy tej istotce, która zajmie uwagę rodziców. Naprawdę, mam ogromną nadzieję, że zanim będzie miał rodzeństwo nie przeistoczy się w chytrego egoistę, który nie będzie potrafił się niczym dzielić.



15 marca 2014

Projekt "Mamo bądź kobieca", tydzień I




Chujowej Pani Domu nikomu chyba nie trzeba przedstawiać. Uwielbiam ją i te wszystkie inne chujowe panie, które się z tym nie kryją, mają absolutny luz w podejściu do porządku i jego braku, i nie silą się na idealność, tylko dlatego, że ktoś tego oczekuje. Czasem chciałabym być jedną z nich. W trakcie ciąży prawie mi się udało, kiedy przez pewien okres odstraszał mnie zapach (nawet wyszorowanego!) zlewu, czy lodówki. Ale to minęło i teraz w tym temacie jest ze mną ciężka sprawa. Bo jestem sprzątaczoholikiem.

Dlatego też ten pierwszy tydzień projektu "Mamo bądź kobieca", który zakłada odpuszczanie zbędnych obowiązków domowych jest dla mnie wyzwaniem. No z grubej rury się zaczęło. Ale to nic, bo i tak rozpoczął się nieźle: bowiem wieczorną porą, kiedy to wyszłam z domu na spacer (sama!) i zostawiłam cały poobiadowy majdan w pi.du, ten w magiczny sposób po moim powrocie zniknął. Zastanawiałam się, czy uda mi się tak ślizgać cały tydzień, ale szybko porzuciłam ten pomysł. Zaczęłam się za to zastanawiać jak robić, żeby się nie narobić. Doszłam do następujących wniosków:
  • Każdego wieczoru, przed pójściem spać, dobrze jest poświęcić 5-10 minut, by ogarnąć najgorszy syf w pokoju, w którym spędzamy cały dzień.
  • Więc, gdy wstajemy rano nie ma takiego armagedonu, więc można zająć się bardziej czasochłonnymi zajęciami.
  • Należy ustalić sobie priorytet: które z obowiązków domowych trzeba zrobić tak na prawdę. U mnie jest to zmywanie (ponieważ mój pokój dzienny jest połączony z otwartą kuchnią, więc cały majdan widać jak na dłoni.
  • Żeby było schludnie i czysto, dobrze jest poświęcić czas bałaganowi, który widać: poodkładać rzeczy na swoje miejsce, szpargały, które go nie mają poukładać w schludniej wyglądające stosy, wynieść to, co się da do pomieszczenia, w którym nie przyjmujemy gośćmi.
  • I to wszystko zajmuje bardzo niewiele czasu, a daje poczucie porządku i spokoju ducha, że nie trzeba się będzie wstydzić, gdy ktoś wpadnie z niezapowiedzianą wizytą. 
Są też rzeczy, które absolutnie można sobie odpuścić, których priorytet nie jest aż tak wysoki, by zajmować się nimi codziennie. Co ja odpuściłam w tym tygodniu?
  • Codzienne ścielenie łóżka, gdyż do sypialni nie ma wstępu nikt, poza nami.
  • Dogłębne szorowanie łazienki żrącą chemią. Czasem wystarczy tylko wilgotna szmatka, żeby pozbyć się kurzu, zlikwidować zacieki na lustrze, czy odświeżyć podłogę.
  • Każdorazowe sprzątanie zabawek, gdy Pierworodny ma jakieś inne zajęcia. Prędzej, czy później i tak do nich wróci, więc zgarniam je tylko na kupeczkę, dzięki czemu ani nie muszę ich chować, ani wyciągać kilkanaście razy dziennie. 
  • Worki ze śmieciami natomiast wystawiam codziennie wieczorem za drzwi, żeby mógł je wyrzucić T. wychodząc do pracy.  
  • Choć lubię gotować, to w tym tygodniu postawiłam na produkcję taśmową, lub gotowce. Zatem i były obiady domowe, porcje takie, że starczało na 2 dni i stołowanie się w wielkim mieście.



 I gdy zastosowałam się do swoich wniosków i pomysłów, jest lepiej! Z jednej strony można się poczuć jak CHPD (bo to sypialnia tonie w bałaganie :D), a z drugiej strony wszędzie indziej jest schludnie i w miarę reprezentatywnie. Dwie pieczenie na jednym ogniu! :)
Więęęęc dziewczyny, jeśli nie chcecie wyglądać tak nieszczęśliwie, jak ta pani na pierwszym zdjęciu - warto czasem odpuścić :)

13 marca 2014

London again.



Wycieczki z Pierworodnym to dla nas nie pierwszyzna. Bo on wydaje się być stworzony do podróżowania, zwiedzania i doznawania nowości wzrokiem, słuchem, a nawet dotykiem. Celem wycieczki znów został Londyn. I może wyda się to monotematyczne, ale o tym mieście mogłabym pisać i pisać. Więc piszę - dziś zabieram Was na kolejną wycieczkę po stolicy deszczowej krainy. 

Na początek muszę wspomnieć, że każde muzeum w tym mieście (prócz prywatnych, komercyjnych), jest darmowe. I nie oznacza to, że skoro darmowe, to nic interesującego tam nie ma. Wręcz przeciwnie. Bo oprócz bogatych zbiorów, Londyn dysponuje ponad 60 muzeami i stałymi galeriami. Zatem jest w czym wybierać. Dziś więc przejdziemy się po Science Museum (muzeum nauki), które oferuje nam 6 pięter różnego rodzaju ekspozycji. Każde piętro ma swój unikalny klimat i jest ukierunkowane na inny temat, mając oczywiście wspólny mianownik z innymi - naukę.
A teraz zostawiam Was z "foto relacją". Z góry przepraszam za kiepska jakość zdjęć, ale niestety byliśmy zdanie na cykanie zdjęć telefonami na dodatek czasem w ciemnych pomieszczeniach, więc.. sami rozumiecie. Mimo wszystko miłego oglądania.



 

Nie muszę chyba dodawać, że Pierworodny był wszystkim bardzo zainteresowany? I w ogóle się nie męczył oglądaniem, wręcz przeciwnie, chłonął obrazy jak gąbka. Choć przyznać muszę, że w Hamleysie, największym zabawkowym sklepie w Londynie, nie wiedział, gdzie ma oczy podziać.




 A to poniższe zdjęcie jest moim ulubionym. Nie potrafię wyjaśnić dlaczego, ale tak byłam oczarowana tym zdobieniem podwieszonym pod sufitem, że nie omieszkałam zamieścić go na moim Instagramie. Czy nie przypomina nieco zorzy polarnej?


 I wiecie, tak na prawdę, to mogłabym w Londynie mieszkać. Jego ogrom ani mnie nie przeraża, ani nie przytłacza. Uwielbiam to miasto za jego specyfikę, tętniące życiem ulice i wszelkiej maści bary, kawiarnie i żarłodajnie spotykane na każdym kroku. Może i Pierworodny również podziela tą sympatię?


11 marca 2014

Kartka z pamiętnika.





Traktuję poniekąd ten blog, jak pamiętnik. Poniekąd, bo od tradycyjnego pamiętnika różni się diametralnie. I chociaż prowadzę również osobisty, tradycyjny pamiętnik, to nie jestem w stanie stwierdzić, która forma mojego pisania bardziej mi odpowiada. Każda z nich ma swoje plusy i minusy. Jedno jest pewne - jestem sentymentalna i to bardzo. A na dodatek, od kiedy Pierworodny przyszedł na świat jestem też tak makabrycznie płaczliwa i emocjonalna, że strach się bać. 



Pisałam od kiedy pamiętam. Na początku były to wiersze. Zapisałam swoimi dziecięcymi rymowankami dwa zeszyty. A potem przyszedł czas na pisanie "książek". Pamiętam, jak inspirowałam się "Dziećmi z Bulerbyn" pisząc swoją pierwszą książkę. Pamiętam zeszyt w którym pojawiały się pisane słowa tworząc historyjki o bliźniakach: chłopcu i dziewczynce. Z czasem pojawiało się mnóstwo innych pomysłów, jak "powieści" o trzech przyjaciółkach, które w kamienicznej suterenie pomagały bezdomnym zwierzętom dbając o nie i szukając sposobów, na zapewnienie im pożywienia. A kiedy podrosłam i zaczęłam czytać literaturę fantastyczną, próbowałam sił pisarskich i  w tym gatunku . Uwielbiałam opisywać podróże. Pamiętam, jak ten motyw zachwycił mnie w "Władcy Pierścieni", jak chłonęłam wszelkie opisy przyrody, które Tolkien serwował. Byłam ewenementem, bo przecież za młodych lat, każdy, kto był zmuszony do czytania czegoś omijał wszelkie opisy, a opisy przyrody już szczególnie. Do dnia dzisiejszego mam w głowie swoje wyobrażenie trawiastych równin, które Tolkien opisywał i jedną z melodii Linkin Park, która leciała akurat w tle, gdy zaczytywałam się w tym fragmencie. 




Wybaczcie, popłynęłam ze wspomnieniami i odczuciami. Ale taka jest prawda o mnie, jeśli czytam dobrą książkę oddaję się tym odczuciom. Mam ogromną nadzieję, że Pierworodny też będzie doceniał ten rodzaj rozrywki.. Żałuję jedynie, że mój zapał w pisaniu czegoś dłuższego, niż blogowe notki, jest tak bardzo słomiany, być może, gdyby było inaczej, cieszyłabym się sławą, uznaniem i BOGACTWEM! :D
Nie no, żarcik.
Jednak sedno sprawy, do którego zmierzałam łączy się z tytułem postu. Bo oprócz wszelkiej fikcyjnej pisaniny, od piątej klasy podstawówki nieprzerwanie towarzyszy mi pisanie pamiętników. O ile dobrze liczę uzbierało się ich już sześć. I pomimo tego, że od mojego ostatniego wpisu w tradycyjnym pamiętniku minęło już dobrych kilka miesięcy, to obecny pamiętnik zajmuje w moim życiu szczególne miejsce. To to właśnie w nim zawiera się ten przełomowy czas w moim życiu, który rozpoczął się od kiedy poznałam T. I choć na papierowych kartach jestem raczej slow blogerem, to nie zamierzam porzucić tamtej formy pisania. Pamiętnik o którym mówię jest też dla mnie ważny z innego powodu. Jest piękny, a przede wszystkim podarowany od szczególnej osoby. W takim zeszycie aż chce się pisać. Zbrodnią byłoby odłożenie go w kąt, zapomnienie o nim. 

Dziękuję Agu :*



A Wy pisałyście/pisaliście kiedykolwiek takie osobiste pamiętniki? Co się z nimi stało?

06 marca 2014

Matce też się należy!




Rodzi się dziecko i od tej chwili wszystko się zmienia. A najbardziej zmienia się psychika matki, która ukierunkowana jest tylko i wyłącznie na potrzeby potomka. Nawet partner często idzie w odstawkę na jakiś czas. Dziecko jest najważniejsze. I owszem, zawsze powinno być. Jednak, gdy po trudach porodu i niedogodnościach połogu kobieta "wraca do formy", zdecydowanie powinna zrobić coś dla siebie. I nie chodzi o to, żeby znaleźć czas na poczytanie książki, czy spiłowanie paznokci.

Zazwyczaj kobieta po porodzie i połogu czuje się jak flak. Ja sama też się tak czułam. Człowiekowi nie za wiele się chciało, a o dbaniu o siebie w takim samym stopniu jak przed ciążą czy porodem już nawet się nie myślało. Do tego kilogramy, które zostały w postaci wiszącej skóry na brzuchu, w przypadku innych mam rozstępy, problemy z cerą, czy w ogóle inne niedogodności, których aż nie chce się wymieniać.
Najważniejszym pytaniem jest tutaj: czy kobieta czuje się piękna? Teoretycznie nie musi, bo teraz jest matką, co oznacza, że rozmemłanie i rozflaczenie zostanie jej wybaczone. Przez jakiś czas. A każda z nas chciałaby poczuć się piękną właśnie wtedy, gdy wszystkim wydaje się, że skoro jest się świeżo po porodzie, to zostaje z nas wrak człowieka...

Dlatego każda świeżo upieczona mama powinna trzasnąć sobie sesję zdjęciową! Powinna musnąć oko i policzki, założyć ciuch, który nieco ukryje to, co po porodzie nie koniecznie się podoba i stanąć przed fotografem, który już będzie wiedział, co z nią zrobić, żeby na zdjęciach wyszła zachwycająco.
Pamiętam, jak w 4 miesiące po urodzeniu córeczki nasza znajoma, której robiliśmy zdjęcia powiedziała nam po obejrzeniu ich, że niesamowicie podniosła jej się samoocena, że tego jej właśnie po ciąży i porodzie było trzeba. I kiedy kilka dni temu przypomniało mi się o tym, nie mogłam nie napisać, jak duży wpływ na samopoczucie może mieć tak niepozorna rzecz. Bo przecież nie tylko noworodek jest gwiazdą, ale również matka, która wykonała niewyobrażalnie ciężką pracę nosząc go przez 9 miesięcy, a potem wydając na świat. Oczywiście roli ojców tutaj nie zamierzam umniejszać, ale to już kwestia na całkiem osobnego posta., który prędzej czy później się pojawi.

Wracając do sedna sprawy: mieliśmy okazję fotografować trzy kobiety, mamy, których dzieciaczki miały od 3 do 4,5 miesięcy. I każda z nich na zdjęciach wygląda pięknie, (mam nadzieję) czuje się pięknie i nie żałuje czasu na to poświęconego. A Wy, co sądzicie o poniższych zdjęciach? Wyglądają, jakby niedawno urodziły? ;)











Przy okazji zapraszam do polubienia naszego fotograficznego profilu na Facebooku.
Mnie osobiście znajdziecie na moim facebookowym profilu oraz na Instagramie.

04 marca 2014

Wspaniała mama.

 

Jakiś czas temu na moim facebookowym profilu chwaliłam się tym, że stałam się bardziej światowa, bo zapisałam się do biblioteki. Wypożyczyłam na szybko 6 książek. Trzy tyczyły się rękodzieła, trzy tematów okołodzieciowych. I wśród nich, jedna pozycja okazała się interesująca, a przede wszystkim warta polecenia: "Jak być wspaniałą mamą" Tracey Godridge.
Jest to oczywiście moja subiektywna ocena. Być może wynika to z tego, że niemal ze wszystkimi radami autorki się zgadzam, albo z tego, że większość z nich instynktownie stosuję, lub zamierzam stosować, gdy Pierworodny będzie miał ku temu odpowiedni wiek.

Zacznę od tego, że w mojej opinii nie każda kobieta jest gotowa na bycie mamą, nie każda ma też specjalny ku temu talent. Nie oszukujmy się, bycie matką jest niemałym wyzwaniem i tak jak musimy się nauczyć chodzić, czy jeździć rowerem, bycia rodzicem musimy się nauczyć tym bardziej. Każdy z nas wie, że ostatnio istnieje całkiem spora nagonka na rodziców w ogóle. Ludzie wytykają błędy, wtrącają się, a co gorsza my sami lubimy krytykować czyjś sposób wychowywania, czy zajmowania się dzieckiem: bo ona nie zakłada mu czapki, a ta dziewczynka to ciągle brudna chodzi, a jej dzieci to takie nieznośne i rozwydrzone!

Pierwszy rozdział otwierają słowa: "(...) wspaniała mama to nie to samo, co doskonała mama". I to zdanie dało mi niezwykle pozytywne odczucia, a także przeczucie, że to będzie dobra książka. Nie pomyliłam się. Liczy ona 18 rozdziałów, które zawierają cenne wskazówki jak być wspaniałą mamą od momentu narodzin dziecka, przez okres niemowlęcy, szkolny, dojrzewania. Przypomina nieco przewodnik po poszczególnych okresach rozwojowych, jednak autorka bardzo dużo uwagi skupia na uczuciach i psychice dziecka. Co mi ogromnie podoba się w tej książce, to fakt, że autorka podkreśla tak często, jako to tylko możliwe, jak ważne jest budowanie w dziecku poczucia własnej wartości. Mogę nawet powiedzieć, że jest to główna myśl całej książki: jak wychować pewnego siebie, szczęśliwego człowieka. Pomimo psychologicznego zacięcia, książka jest napisana bardzo lekko, zrozumiale, jednym słowem jest dla każdej mamy, a wiedza w niej zawarta zmieszczona jest w 236 stronach. 

Zdecydowanie książka godna polecenia. Bo oprócz tego, że może "nauczyć" nas bycia wspaniałymi rodzicami, to być może podniesie też pewność siebie matek, które w tej roli mogą czuć się nieco zagubione, przytłoczone ogromem macierzyństwa, czy spełnienia oczekiwań innych. A tak naprawdę nie trzeba być doskonałym, wystarczy być wspaniałym rodzicem. I nikt inny nie zweryfikuje tego, jak tylko i wyłącznie nasze dziecię.

03 marca 2014

Liebster Blog





Zostałam nominowana do Liebster Blog przez Anulę. Zasady większość z nas zna, ale przypomnę:
"Nominacja do Liebster Award jest otrzymywana od innego blogera w ramach uznania za „dobrze wykonaną robotę”. Jest przyznawana dla blogów o mniejszej liczbie obserwatorów, więc daje możliwość ich rozpowszechnienia. Po odebraniu nagrody należy odpowiedzieć na 11 pytań otrzymanych od osoby, która Cię nominowała. Następnie Ty nominujesz 11 osób (informujesz ich o tym) oraz zadajesz im 11 pytań. Nie wolno nominować bloga, który Cię nominował."

Przejdę zatem do sedna i odpowiem na pytania, które zadała.

1) Gdybyś nie była tym, kim jesteś, zostałabyś?
Nauczycielką.
2) Co najbardziej Ci przeszkadza w miejscu swojego zamieszkania?
Wszędobylski grzyb naścienny :/
3) Prysznic czy wanna - sama czy z kimś?
Szybki prysznic. Sama.
4) Uprawiasz jakiś sport? Jeśli tak, napisz jaki.
Od jutra zamierzałam zacząć z siłownią, ale powaliła mnie cena wpisowego i się zastanawiam...
5) Co Cię skłoniło, by odwiedzać mojego bloga?
Fakt, że piszesz go jako niania, nie mama :)
6) Czy masz zwierzaka? jeśli tak, to napisz jakiego masz, jeśli nie, napisz jakiego chciałabyś mieć.
W Polsce została z rodzicami moja koszatniczka, samczyk Fifi. Niedawno jego kompan wyciągnął łapki i teraz Fifek został sam..
7) Wymień max. 4 rzeczy które nosisz w torebce/torbie (np. od wózka dziecięcego;) )
Pampers, chusteczki nawilżane, ulubioną grzechotkę Pierworodnego i portfel.
8) Gdyby ktoś znany, kogo lubisz, poprosiłby Cię o napisanie o nim książki, zgodziłabyś się bez zastanowienia? Jeśli tak, napisz kto by to był :)
Nikt nie przychodzi mi do głowy...
9) Gdybyś miała gdzieś wyjechać na romantyczny wypad tylko we dwoje, które miejsce byś wybrała i dlaczego?
Do głowy przychodzi mi bezludna wyspa, żeby poczuć się jak rozbitek i walczyć o przetrwanie :P
10) Gdybyś wygrała dużą sumę pieniędzy, na co byś je wydała?
Na brakujący sprzęt foto dla mojego T. A resztę odłożyła bym na kupeczkę dla Pierworodnego.
11) Czy są takie dni, kiedy nic Ci się nie chce?
Są, ale tak rzadko, że nawet nie pamiętam kiedy ostatni raz mi się nie chciało. Bo teraz musi się chcieć każdego dnia ;) 

Nie jestem w stanie nominować 11 osób, nominuję tylko kilka z Was. A będą to:

Asję
Wiolę
Kasię
Kamilę

A oto moje pytania dla Was:

1. Jakiego owocu nie lubiłaś jako dziecko?
2. Wolisz fotografować, czy być fotografowaną?
3. Zdjęcia pozowane, czy z zaskoczenia?
4. Który dzień tygodnia jest dla Ciebie najbardziej męczący? Dlaczego?
5. Czego życzyłabyś najgorszemu wrogowi?
6. Co sprawia, że się uśmiechasz?
7. Autobus, czy pociąg?
8.  Ile czasu w ciągu dnia poświęcasz tylko sobie? To mało, czy dużo wg Ciebie?
9. Jakie jest Twoje pierwsze wspomnienie z dzieciństwa?
10. Co sądzisz o tatuażach?
11. Jesteś zwolenniczką krajobrazów rodzimych, czy egzotycznych?

Dziękuję za uwagę ;)