Odkurzam projekt, gdyż ostatnio poleciałam sobie w kulki. Mam nadzieję, że zostanie mi to wybaczone, choć nie liczę na to, że zapomniane ;)
Wiosna sprzyja wszystkiemu: wyjściom, większej aktywności towarzyskiej w terenie, plotkowaniu i wyzwala w nas energię do działań wszelakich. A tej energii potrzebowałam bardzo, gdyż ostatnio rozpuściłam się jak bicz dziadowski i rozlazłam się totalnie. Jednak rozflaczenie jest już za mną, a ja nadrabiam, miksując 2 tematy w jednej notce, czyli co nieco, o życiu towarzyskim i o rozkoszach dla ciała, czyli spa.
Tydzień VII projektu zaczął się wyśmienicie, idealnie wręcz. Była energia, były spotkania towarzyskie, które naładowały akumulatory na resztę zabieganego i zakręconego tygodnia. Była siłownia na świeżym powietrzu, plotki przede wszystkim, bo bez tego ani rusz, był pierwszy raz, (ale taki z prawdziwego zdarzenia) Pierworodnego na placu zabaw. Debiutował na huśtawce w towarzystwie ulubionej koleżanki, zupełnie zapomniawszy już o tym, że kilkadziesiąt minut wcześniej, wspomniana gwiazda próbowała złamać go w pół w przypływie nagłego zainteresowania ;)
Tydzień ósmy dopiero zrealizowałam dnia wczorajszego. Może późno, ale za to intensywnie. Tak, nawet bardzo. Pozostawiłam przyszłego ślubnego na pastwę niechcącego zasnąć Pierworodnego i zabunkrowałam się w łazience. Na długo. Na tak długo, że kiedy wyszłam Pierworodny już spał i T. też spał z otwartą buzią, przed monitorem komputera. Byłam na tyle bezczelna, że cyknęłam mu kompromitującą fotkę, której nie zawaham się użyć, gdy szantażem będę chciała coś osiągnąć :D
No dobra, ale do rzeczy.. Co zrobiłam? Cóż - wszystko to, na co matka nie ma czasu. Wszystko. Łazienka spisała się jako domowe spa bardzo dobrze. Na początek poszła w ruch maseczka na twarz. Bosko pachniała - malinami. A twarz tak mi ściągnęło, że czułam się jak nabotoksowana... Dalej w ruch poszła pęseta, i inne narzędzia. Gorący prysznic i intensywny masaż myjką miał pobudzić do pracy zakończenia nerwowe. I chyba się udało, bo wyszłam spod niego czerwona jak rak. Drastyczny zabieg złagodziłam euforycznym balsamem. Niestety nie starczyło mi już czasu na najęcie seksownego, umięśnionego masażysty, więc pozostało mi więc zabalsamowanie się samej. Do tego jeszcze manicure i pedicure i oto mogłam wyjść z zaparowanej łazienki z poczuciem, że zrobiłam sobie dobrze :D
Wnioski?
Zdecydowanie powinnam robić sobie takie wieczory częściej. Maseczki na twarz są super, dopóki nie musisz twarzą poruszać. Samopoczucie po takim wieczorze poświęconym swojej urodzie jest nie do przecenienia. I ta świadomość i zadowolenie, że oto zrobiło się wszystko, co konieczne za jednym zamachem, od "a" do "z" i to bez pośpiechu i nie przy okazji.
I jeszcze jeden wniosek.. Czasem (ale niezbyt często!! :P)warto się po prostu zapuścić, żeby jak doprowadzimy się do perfekcji nasz mężczyzna to zauważył i gwizdnął z zachwytu ;)
A na koniec część moich wczorajszych przyjaciół ;) 1. Balsam Calvin Klein Euphoria 2.Krem oliwkowy Ziaja 3. Balsam Daggle 4. Żel pod prysznic adidas 5. Maseczka Primarkowa
Też lubię takie wieczory :) ja mam wannę, więc mam jeszcze lepiej :P
OdpowiedzUsuńOstatnio mam fazę i przeżywam mega fascynację kosmetykami firmy organique. Booskie są... codziennie wieczorem smaruję się masełkiem kakaowym brązującym...normalnie jakbym budyń jadła :P PYCHOTA ;) Maseczek nie bardzo lubię, bo ciężko je zmyć bez zalewania oczu co mnie wkurza ;)
www.swiat-wg-anuli.blogspot.com
Raz na jakiś czas lubię sobie takie pseudo spa ogarnąć :) tak się lżej potem czuję.
OdpowiedzUsuńHehehhe, słowo "pseudo" jest w tym przypadku bardzo na miejscu :D
Usuńja to bym chyba oszalała z nerwów robiąc to wszystko. Nienawidzę!
OdpowiedzUsuńO rany! Ja już nie pamiętam kiedy ostatni raz robiłam maseczkę, czy domowe spa. Musiałabym chyba wyrzucić całe towarzystwo z domu, żeby nie słyszeć pod drzwiami :"Mamo, bo ja chce do łazienki"
OdpowiedzUsuń"Celvin Clein"? Na pewno?
OdpowiedzUsuń"Clein" nie, ani też nie "cElvin".
UsuńNikt nie jest idealny, prawda?
Fajnie sobie czasem podogadzać :)
OdpowiedzUsuńHe he fajnie wyglądasz :)