16 października 2013

Porodowo, połogowo.


 Minął miesiąc. O tym, jak dni szybko mi mijają pisałam już wcześniej. Nie, nie jestem w stanie się z tym pogodzić, ale nie mogę też nic na to poradzić...
Miesiąc po porodzie czuję się tak, jakby tych wcześniejszych 10ciu miesięcy nie było. Prawie. Bo prawie nic się nie zmieniło, poza tym, że trochę mniej śpię, prasuję, częściej piorę, mam mniej czasu dla siebie, ale za to serce większe o trzy i pół kilogramowe dzieciątko.


Cóż, nadal jestem w fazie połogu. Tuż przed porodem naczytałam się tego i owego na temat połogowych dolegliwości i mocno się zniesmaczyłam. Oczywiście wiedziałam, że nie będę po porodzie jak nowo narodzona, ale nie podejrzewałam, że aż tyle niedogodności może mnie spotkać. Zrezygnowana prześwietliłam więc owy temat dość dokładnie, a po porodzie się rozczarowałam...

Mówiąc krótko, wszystkim ciężarówkom życzę takiego porodu jak ja miałam i takiegoż samego połogu. Nosz naprawdę nie wiem, czy sobie na to zasłużyłam, ale jedno i drugie to.. sama przyjemność ;)

Sam poród był dość ciekawy, dlatego też krótko go Wam streszczę opiszę. 
Pierwsze bóle poczułam jakieś 26 godzin przed narodzinami Szkraba. Mówi się, że kiedy się zacznie kobieta wie, że to już TO. Kiedy bóle się zaczęły były tak niewielkie, że machnęłam na nie ręką. Poród wydawał mi się tak odległy, że nie dopuszczałam do siebie myśli, że coś może się wydarzyć. Przed południem zaczeliśmy sprawdzać częstotliwość skurczy: co 7-8 min. Ból i częstotliwość się zwiększały cały dzień i o północy pojechaliśmy do szpitala poraz pierwszy: rozwarcie tylko 2cm, proszę wrócić za kilka godzin. Spoko, pojechaliśmy do domu. W Anglii takie odsyłanie do domu jest jak najbardziej normalne, więc byliśmy na to przygotowani. O 4 nad ranem zaczęły się takie bóle, że zaczęłam się bać, że nie poradzę sobie z porodem, że to mnie przerośnie, bo pewnie będzie o wiele gorzej.. Drugi raz zjawiliśmy się w szpitalu przed 6 rano. Choć rozwarcie zwiększyło się niewiele, ze względu na bóle zatrzymali już mnie. Dostaliśmy przytulny pokoik, gdzie były najróżniejsze przybory dla rodzących (np. piłki, specjalne pufy) i entonox - mieszankę tlenu i środków lekko znieczulających. Niewiele to pomagało, ale byłam jednocześnie zrezygnowana i zdeterminowana, żeby jakoś się trzymać i skupiać się na chwili obecnej, nie panikować i nie myśleć zbyt wiele o tym, że może być gorzej. W przerwie pomiędzy skurczami pokusiliśmy się nawet o śmiechową fotkę wraz z butlą entonoxu ;) (tak, wiem - zdjęcie koszmarne, ale przynajmniej padam ze śmiechu za każdym razem, kiedy je widzę, a wspomnienie porodu jest jeszcze przyjemniejsze :D)




W niespełna godzinę od wejścia do przytulnego pokoiku spektakularnie odeszły mi wody. Uczucie co najmniej ciekawe... W deszczowej krainie nie ma czegoś takiego, jak wykonanie lewatywy przed porodem, zaproponowano mi jednak wybór między prysznicem, a kąpielą. Stwierdziłam, że wygodniej mi będzie w wannie, położna więc poszła przygotować dla mnie łazienkę. Muszę przyznać, że była bardzo opiekuńcza, ale nie roztkliwiała się jakoś specjalnie - jak dla mnie idealne połączenie cech. Weszłam więc do przygotowanej łazienki (w między czasie przygotowywano dla mnie basen, ponieważ wyraziłam chęć rodzenia w wodzie), położna i T. pomogli mi wejść do wanny i.. zostałam już w tej wannie do końca. Wszystko zadziało się tak szybko, że nawet nie zdążyli dać mi znieczulenia. Jechałam cały czas tylko na entonoxie, a ból był naprawdę nieznośny, nie mogłam się doczekać kiedy pozwolą mi w końcu przeć. Kiedy pozwolili byłam wniebowzięta, było już tylko lepiej. Pierworodny pojawił się w przeciągu 9 minut dokładnie o godzinie 9.51, a ja tak byłam oszołomiona i zmęczona, że nie uroniłam ani jednej łzy szczęścia. Na szczęście nadrobił to za mnie mój T. choć tego też nie byłam sama w stanie dostrzec, patrzyłam tylko na Malucha i odpoczywałam. Ogółem mogę więc powiedzieć, że tak jak chciałam - w wodzie rodziłam, to co, że moim basenem była zwykła wanna w klitkowatej łazience, w której musiał się zmieścić T. położna i jakieś przybory do porodu.. ;) 
Przejścia do pokoju szyć nawet nie pamiętam. Pamiętam za to, że wciąż podczas zabiegu wdychając entonox tak się nim odurzyłam, że zaczęłam do położnych pieprzyć zupełne głupoty, o tym, że im się ręce trzęsą podczas szycia, o moich planach na rodzenie drugiego dziecka w domowej wannie samodzielnie i o zszywaniu domową igłą, zwykłymi nićmi... Po dłuższej chwili takiego biadolenia kazali mi już gaz odstawić ;)


Już w kilka godzin po porodzie czułam się absolutnie fantastycznie. Bez problemu mogłam się poruszać, nic mnie nie bolało, jedyne co, to odrobinę bałam się o zamontowane w podwoziu szwy, ale ogółem nawet ich nie czułam. Ze szpitala wyszłam wieczorem tego samego dnia - w deszczowej krainie to normalne, no bo gdzie się odpoczywa najlepiej, jak nie w domu, we własnym łóżku? Chodzenie nie sprawiało mi żadnych problemów, z bieganiem nie próbowałam, choć pewnie, gdyby była taka potrzeba to też byłoby dla mnie wykonalne. W ciągu tego miesiąca nie spotkał mnie żaden ból brzucha, czy krocza. Nie miałam absolutnie żadnych problemów z wizytami w wc, hemoroidami, czy popuszczaniem moczu, poporodowa miesiączka to też małe piwo. Wypadanie włosów zaobserwowałam tylko w drugim tygodniu, zapewne dlatego, że w pierwszym tygodniu nie miałam w ogóle głowy do tego, żeby się porządnie uczesać, a kilka pryszczyków wyskoczyło dopiero teraz. Jedyną rzeczą, która nieco mnie zaniepokoiła była jednodniowa gorączka i przeraźliwe pocenie się przez 2 noce, ale to zniknęło tak szybko jak się pojawiło i już nie wróciło. 

Podsumowując było i jest super :) A śmiem twierdzić, że z każdym kolejnym dniem, kiedy mój Mały Mistrz Min jest z nami będzie jeszcze lepiej, jeszcze ciekawiej.

Podczytujące mnie ciężarówy: myślcie pozytywnie, a przynajmniej się nie martwcie na zapas, bo może się okazać, że będzie całkiem znośnie!! :) Tego Wam życzę! ;)

14 komentarzy:

  1. Jak dobrze mieć takie wspomnienia....ich Ci nikt nie wezmie...są tylko Twoje. A zdjecie...sympatyczne:)))Serdecznie Was pozdrawiam:)))

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. no przyznać muszę, że na starość będzie co wspominać :)
      ja również pozdrawiam i ściskam mozno!! :)

      Usuń
  2. Szczerze mówiąc ja miałam bardzo profesjonalny poród- złego słowa nie mogę powiedzieć (i chyba napiszę o tym ponownie na blogu, bo poprzedni post poszedł się dawno je...), ale bóle miałam straszne. Pamiętam, że kazali mi rodzić na boku(!). Mnie też nic nie bolało przed. Jak dostałam ostrego bólu o 1 w nocy i regularnych już skurczy to o 22:40 urodziłam :)

    DZIĘKUJĘ CI z całego serca za post o angielskim porodzie. Alana rodziłam w Polsce, ale drugie dziecko możliwe, że urodzę tutaj (daj nam Boże na przyszłość) i słyszałam już tyyyyyyyyyyyle wersji, że daj spokój. Jedni mówią o tym jaki poród tutaj jest wspaniały, drudzy, że traktują Cię na sposób 'co będzie to będzie'. Eh!
    Pozdrawiam!
    PS w deszczowej krainie nie ma lewatywy?! o maj gad! w Polsce sama o nią poprosiłam i dziękowałam Bogu za to :P

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. myślę, że wszystko zależy (jak w Polsce) od szpitala, ludzi, którzy tam pracują itp. W Polsce też trafiają się i dobre i złe szpitale, myślę, że nie można tak bardzo generalizować, ale warto wiedzieć o niektórych faktach jak np. o braku tej nieszczęsnej lewatywy ;)
      Gdybyś chciała dowiedzieć się więcej szczegółów, służę radą i wiedzą, znajdziesz u mnie też wpis o tym, jak jest prowadzona ciąża w Anglii :)

      Usuń
    2. U mnie lewatywa była hitem porodu :-)

      Usuń
  3. Gratulacje :) co prawda nie planuje jeszcze bobasków, ale po tym co tu czytam to kurde dzielna z Ciebie dziewczynka bo do tej pory słyszałam jedynie tylko jedno słowo na temat porodu "koszmar" dużo zdrówka i szczęścia dla rodzinki i maluszka.
    PS Zdjęcie rewelka, wyglądasz na totalnie wyluzowaną ;)
    Pozdrawiam ;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. dziękuję bardzo :)
      osobiście poznałam tylko jedną dziewczynę, która twierdziła, że mogłaby rodzić codziennie, nie myślałam, że i mi się tak pofarci ;)
      co do foty.. niezapomniane słowa podczas jej wykonywania przez zaciśnięte zęby: rób szybciej cholera! zaraz znowu mnie złapie! :D

      Usuń
  4. Zazdroszczę - mój polog trwa polaczony z choroba. Dla mnie koszmar. Mam wszystkie elementy, ktorych Ty nie mialas. Szczesciara. Do teraz jak kaszle i smarcze boli.mnie dupsko

    OdpowiedzUsuń
  5. cudowanie wspominam okres ciąży:) ale jeszcze lepsze są chwile z synkiem:)

    Korzystając z okazji zapraszam na rozdanie:)
    http://inspiracjeonline.pl/rozdanie-dla-kobiet-w-ciazy-i-mam/

    OdpowiedzUsuń
  6. Ja wizją porodu i połogu jestem totalnie przerażona, bo panicznie boję się bólu. Także staram się myśleć pozytywnie i mam nadzieję, że moje przeżycia będą chociaż w 1/3 tak pozytywne jak Twoje;)

    OdpowiedzUsuń
  7. Chyba kazdy by sobie życzył takiego porodu, a ja na pewno! Niestety u mni skończyło się na cesarce... Ale ni ważne! Ważne, że Gabryś zdrowy :)

    Pozdrawiam, zaczynam obserwować i zapraszam do nas :)
    http://gabrysiowamama.blogspot.com/

    OdpowiedzUsuń
  8. Jestem krok od porodu i Twój post jest takim jakby uspokajaczem, dla Ciebie już tyle czasu minęło, dla mnie dopiero się zacznie! :) też chcę rodzić w wodzie i muszę Ci powiedzieć, że pierwszy raz spotykam się z podobnym porodem na blogu. Zobaczymy, jak wyjdzie :) serdecznie pozdrawiam!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Najważniejsze to nie martwić się na zapas tylko podejść do tego z przekonaniem: będzie dobrze, poradzę sobie. Pomaga kontrola oddechu i zataczanie kółek biodrami, gdy już bóle nadejdą ;) Trzymam kciuki!! :)

      Usuń