Tak, zdecydowanie ubolewam nad tym, że nie posiadam więcej okien. Miała bym wtedy miejsce na to, żeby przywlec sobie do domu więcej kwiatków. Ściślej mówiąc, storczyków. Od kilku miesięcy przeżywam absolutne uwielbienie dla nich, a gdy one mi tak ochoczo kwitną, to już w ogóle rosnę, że oto JA, totalna noga w hodowli czegokolwiek zielonego, daję radę!
Kiedy byłam mała zawsze podziwiałam rękę do kwiatów mojej mamy. Potrafiła ożywić najbardziej zmarniałe kwiaty, dbała i pielęgnowała tak długo, aż w końcu roślina jej się odwdzięczała. Była tak wytrwała, że za każdym razem ta wytrwałość dawała owoce.
Tą rękę do kwiatów chyba odziedziczyła po babci, bo babcia w swoim wielkim domu na wsi, miała absolutnie każdy parapet zapełniony zielonymi stworami. A ja, po każdych wakacjach u babci zwoziłam do domu albo odnóżki, które z mamą razem wsadzałyśmy, albo już wsadzone przez babcię kwiatki w małych doniczkach. Radość była wielka, a skleroza jeszcze większa. Po kilku tygodniach mama przejmowała opiekę nad przywiezionym kwiatkiem, lub ratowała to, co jeszcze z niego zostało.
Pamiętam jeszcze, że raz podjęłam się hodowlo drzewka bonzai. Szło mi całkiem nieźle, dopóki nie wyjechałam na jakiś czas, nie uświadomiwszy mamy jak się nim zajmować. Drzewko usmażyło się w promieniach czerwcowego słońca. No bo nie wszystkie "kwiatki" lubią sahara style...
I tym oto sposobem wyrobiłam sobie o sobie samej przez lata opinię, że absolutnie nie nadaję się na to, żeby posiadać jakiekolwiek kwiaty.
I bum! Wprowadziliśmy się z T. do "własnych" czterech kątów. Na kilka dni przed przeprowadzką T. kupił 3 kaktusy z wyprzedaży w Lidlu (tak, tak, w Anglii też jest Lidl ;)), a potem robiliśmy parapetówkę, zostałam więc przy tej okazji obdarowana pierwszym storczykiem. Trochę obawiałam się go, bo o ile kaktusów nie byłoby mi szkoda (nie jednego już w swym życiu zabiłam), to storczyka byłoby mi żal! Kilka tygodnie później zostałam obdarowana drugim storczykiem, również białym. A kilka miesięcy później dostałam od T. jeszcze jednego, w moim ulubionym kolorze - fiolecie. Coś mi mówi, że chyba najpierw musiał się przekonać, że zanim kupi mi kwiatka, wszystkie poprzednie będą nadal cieszyć się życiem...
I teraz, kiedy wiem, że nie jestem wcale taka zła w zajmowaniu się kwiatami, marzy mi się więcej...
A jak u Was w tym temacie? Lubicie, hodujecie? Może macie wyższy level florystyczny niż ja? ;)
I gdyby ktoś pytał, to znaleźć mnie można na Facebooku i Instagramie! :)