06 grudnia 2014

Droga przez mękę, czy wesoły eurotrip?



Dokładnie 10 dni zostało do naszego wyjazdu na Boże Narodzenie do Polski. I tym razem, po raz pierwszy oboje z przyszłym Ślubnym będziemy mięli okazję spędzić w aucie z Pierworodnym blisko 20 godzin. Oczywiście, nie martwię się na zapas. Po prawdzie, to nawet jestem podekscytowana wizją tego małego człowieka buszującego z entuzjazmem po promie z Dover do Dunkierki. Jednak gdzieś z tyłu głowy kołaczą mi się ciągle pytania: jak to będzie? jak on to zniesie? czy będziemy żałować? 


Oczywiście, ja zawsze rzucam się na głęboka wodę. Znam osoby, które podróżowały z dwójką małych dzieci do Grecji, Francji, Włoch i jakoś dawały radę. Mało tego, za każdym razem powtarzały takie eskapady.
Ale jak to będzie z nami? Mi po głowie kołacze się kilka scenariuszy jak nasza podróż przebiegnie...

Scenariusz pierwszy.
Jesteśmy w drodze na prom. To jakieś dwie godziny jazdy od naszego miasta. Pierworodny zasypia już w pierwszej części podróży. Nie robi na nim wrażenia nawet fakt, że wjeżdżamy na ogromny statek, że jest w zupełnie innym miejscu. Twardo śpi, tym bardziej, że na promie często przyjemnie buja. My sami jesteśmy też pozornie tym zachwyceni, bo i my możemy się przez te 2h na promie przespać, przed najtrudniejszą częścią podróży.
Po dwóch godzinach znów wracamy do auta. Nagle, Pierworodny budzi się. Robi wielkie oczy, ileż to jest samochodów w okół i zaczyna marudzić, że przecież jak to! On się obudził i nie dadzą mu pobiegać? Krzyk, że wsadzają go z powrotem do auta, a potem jazda z koksem, przez całą noc płacz, marudzenie, bo za mało postojów, bo już się wyspałem w drodze na prom i na promie, a teraz każecie mi siedzieć tyle godzin w tym zafajdanym foteliku! 
Teoretycznie ten scenariusz ma happy end: docieramy z lekkim opóźnieniem do Polski, ze względu na częstotliwość postojów, ale wyglądamy jak wraki ludzi. Decydujemy się kupić bilety lotnicze na podróż powrotną, a samochód zostawić gdzieś w ciemnym rowie, bo zbyt będzie nam się kojarzył, z tym traumatycznym przeżyciem.

Scenariusz drugi.
Wszystko podobnie jak w pierwszym: Młody śpi w drodze na prom i na promie też. Mamy nadzieję, że będzie spał całą noc, byłoby idealnie! On oczywiście się budzi w najmniej odpowiednim momencie i jak z początku jest zaciekawiony całą podróżą, tak stopniowo robi się coraz gorzej. Decydujemy się robić postoje na każde jego marudzenie, żeby i sobie nie szargać nerwów, żeby wszystko spokojnie przebiegło, bez płaczów, histerii. Niby spoko, bo Pierworodny zadowolony: trzydziestominutowy postój co godzinę? Żyć nie umierać!
Teoretycznie ten scenariusz też kończy się happy endem: bezstresowo docieramy do Polski, wyglądamy i czujemy się świetnie. Zostajemy u moich rodziców tylko na 1 noc, tak tylko, żeby rozdać i zabrać prezenty. To samo następnego dnia w mieście Ślubnego. A potem trzeba wracać, bo przecież 5 dni i nocy na powrót z Pierworodnym może okazać się niewystarczającym okresem, by zdążyć przed zakończeniem się naszych urlopów!

Scenariusz trzeci.
Początek jak w poprzednich. Ale nie mamy ochoty, ani na nerwów na długą podróż. Jak tylko Pierworodny staje się nie do wytrzymania, zjeżdżamy z autostrady i zaczynamy szukać jakiegoś przyzwoicie wyglądającego osiedla. Potem wybeiramy najlepiej wyglądający dom. Dzwonimy do drzwi i zostawiamy pod nimi Pierworodnego z instrukcją obsługi i informacją, kiedy zgłaszamy się po odbiór. Do Polski dojeżdżamy wcześniej, niż zakładaliśmy, w całkiem niezłych nastrojach, tyle tylko, że jedni i drudzy dziadkowie chcą nas rozszarpać na strzępy.

Scenariusz czwarty.
Pierworodny niewyspany i zmęczony. Zaczynamy podróż z grubej rury: marudzenie od pierwszych kilometrów trasy. Marzymy tylko o tym, żeby w końcu być na promie. Kiedy tam jesteśmy dostajemy od Pierworodnego chwilę wytchnienia: nie marudzi co prawda, ale trzeba za nim biegać po całym pokładzie, bo taki jest rozentuzjazmowany nowym miejscem i tym, co się dzieje. Gdy wracamy do auta znów jest marudzenie, płacz, bunt. Z chwilą wjechania na autostradę zapada błoga cisza: zmęczony Pierworodny odpływa w spokojny sen i śpi do późnych godzin porannych, kiedy już dawno przekroczyliśmy granice z Polską. Budzi się i marudzi, ale wiadomo, to z głodu. Krótki przystanek na jedzenie, rozprostowanie nóg i kilka ostatnich godzin podróży upływa w znośnej atmosferze. Na miejsce dojeżdżamy o czasie, każdy jest zadowolony, i nie straszna nam jest droga powrotna.

Więc teraz, kiedy już uzmysłowiłam sobie, co się może zdarzyć, czego oczekiwać, a czego się wystrzegać, mam do Was gorącą prośbę: trzymajcie kciuki za ostatni scenariusz, wszelkie słowa otuchy są mile widziane, ostatecznie pogróżki mające przestrzec nas przed zostawieniem Pierworodnego obcym też się przydadzą! 

4 komentarze:

  1. U nas Karina wytrwa każdą ilośc godzin w aucie, za to brat nie wysiedzi nawet 20min jak nie spi :( trzymam kciuki by wszystko było ok
    pozdr zapraszam do nas

    OdpowiedzUsuń
  2. Trzymam kciuki, aby podróż minęła spokojnie i bez "atrakcji" ;)
    Moja mała dała radę jechać 12 godzin z trzema bardzo krótkimi przerwami i w ostrym upale :) nie było tragedii. Oby u Was było podobnie :)

    OdpowiedzUsuń
  3. Udanej podrozy, by minela szybko:-)

    OdpowiedzUsuń