13 listopada 2014

Rozpieszczone dziecko.




Jakiś czas temu koleżanka zapytała mnie: "Nie uważasz, że rozpuściłaś syna?
To było jak uderzenie pałką w łeb. Że niby ja?? Przecież ja tak bardzo staram się do wszystkiego podchodzić w ten "zdrowy" sposób. Przecież nie pozwalam mu na wszystko, co tylko zapragnie? Ja i moje rozpieszczone dziecko.. to było jak wyrok...

Przyjrzałam się więc uważniej tym, co robię na co dzień.
Owszem, pozwalam na całkiem sporo, na wchodzenie i spacerowanie po łóżku i tapczanie w livingu, na stawanie na różnych rzeczach, na używanie zabawek według własnego pomysłu, nawet, jeśli to czasem oznacza rzucanie nimi. Jeszcze do niedawna tego nie robiłam, ale z przekroczeniem magicznej daty roczku Pierworodnego, zaczęłam się z nim dzielić słodyczami, które sama jem, jeśli tylko on wyciąga po coś rączki. Natomiast, kiedy jeszcze nie pracowałam, poświęcałam mu naprawdę sporo czasu, miał mnie na każde skinienie, jęk i krzyk. Bo krzyczeć też mu pozwalam. I złościć się i rzucać się po podłodze, kiedy coś mu nie pasuje.

Definicją słowa rozpieszczony jest "zepsuty zbytnimi ustępstwami". Jeśli tym tropem pójdziemy, to owszem, moje dziecko jest rozpieszczone. Bo ja wciąż i wciąż te granice przesuwam, zależnie do potrzeb i sytuacji. Ale i tak jestem pewna, że każdy ma swoją własną miarkę do  słowa "zbytnio".

Pozwalam na wyczyny kaskaderskie. Pozwalam na wspinanie się na różne rzeczy, wtedy, gdy ja mogę to obserwować. Oceniam wtedy możliwości i stopień koordynacji mojego Pierworodnego, co jest dla niego bezpieczne, co jeszcze nie. Dzięki temu wiem, że teraz sam całkowicie bezpiecznie potrafi zejść z łóżka, jest uważny przy jego krawędziach i rzadko wykonuje niebezpieczne akrobacje w jej pobliżu.  Nie jestem z tych matek, co biegną do dziecka, gdy ono zaliczy mniejszą, czy większą wywrotkę. W tym temacie jestem całkiem lajtowa i bardzo tolerancyjna. Od początku bowiem uczyłam syna tego, że jeśli uderzenie jest słabe, niegroźne, należy się z tego śmiać. Spadnie z czegoś? Trudno. Profilaktycznie często w jego pobliżu znajdują się poduszki, które okazują się przydatne raz na ruski rok. Jeśli jednak widzę poważniejszy wypadek, wtedy zawsze reaguję, przytulam i mówię, że widziałam wszystko i, że wiem, że boli.  On rzadko płacze z bólu. Chyba wyhodowałam twardziela :P

Gdy syn mój zajmie się jakimś zadaniem, nigdy mu nie przeszkadza. Główny powód jest dość samolubny, bo ja wtedy mam święty spokój i mogę pozmywać, posprzątać, albo po prostu zasiąść przed monitorem. Nie ingeruję zbyt często w to, jak Pierworodny ma się bawić zabawkami. To zabija kreatywność. Owszem, od czasu do czasu zaproponuję coś nowego, ale nigdy nie narzucam sposobu w jaki daną zabawkę trzeba wykorzystać i nie "uczę" poprawnego z niej korzystania. Tak samo, jak nie będę miała nigdy nic przeciwko temu, żeby syn mój pobawił się lalkami, co często czyni, gdy odwiedzamy jego kuzynki.

Od kiedy natomiast zaczęłam dzielić się z synem tym, co mam na talerzu, a potem słodyczami, on zaczął dzielić się również. Co prawda na razie tylko z nami i tylko jedzeniem, ale cała reszta jeszcze przed nami, mamy sporo czasu. Jeśli więc dziecko me zjadło pięknie obiad, a potem wyciąga rączki po to, co ja jem, dlaczego miałabym się nie podzielić? I tak rzadko dostaje słodycze ot tak. Bardziej popularne są u nas jogurty, owoce i chrupki kukurydziane. 

Z poświęcaniem swojego czasu dziecku, to też jest temat rzeka. Przed powrotem do pracy spędzałam z Pierworodnym na dywanie większą część dnia. Często bawił się sam różnymi przedmiotami, a mnie na podłodze potrzebował jedynie do towarzystwa. Podobnie jest i teraz, choć czasu mogę już poświęcić mu mniej. Zazwyczaj idę na łatwiznę i wywołuję u niego zainteresowanie jakąś zabawką, a sama ewakuuję się do zajęcia, które muszę wykonać, ale o tym zdaje się, że gdzieś już pisałam ;) Niemniej i tak wychodzi na to, że poświęcam mu cały niemal swój czas, bo nawet podczas pisania tej notki, bawię się z doskoku z nim samochodzikami. Cóż, więc i owszem, może i go zepsułam w tej kwestii? Czy może to normalne, że takie dziecko wymaga ciągłego zainteresowania?

A jeśli krzyczy i turla się po podłodze? Co wtedy? A niech krzyczy, ignoruję całą sobą. Pozwalam na tarzanie się w złości po podłodze. Najważniejsze, że w gniewie nie rzuca przedmiotami, czy nie robi krzywdy innym, albo nie wyżywa się w inny dantejski sposób. Kiedy dorosły jest zły to przeklina i krzyczy, dlaczego dziecku nie dać możliwości, na oczyszczenie się z negatywnych uczuć?

Może i rozpieszczam dziecko, ale na pewno nie do granic możliwości. Na pewno pozwalam na coraz więcej, ale czy nie jest to po prostu następstwo tego, że i dziecko robi się coraz starsze? Bo kto widział nastolatka, któremu nie wolno się posługiwać nożem, bo jeszcze się skaleczy? Grunt to nie popadać w skrajności, nie chronić nadmiernie dziecka, ale i nie pozostawiać go samemu sobie. 

A Wy jak rozpieszczacie swoje dzieciaki? Też mieliście sytuację, w której usłyszeliście taki zarzut?


 



7 komentarzy:

  1. Robię wszystko dokładnie jak Ty. Tylko, że u mnie nie ma profilaktycznych poduszek. Jak się nie przewróci to się nie nauczy ;) Moja jak się walnie na glebę w złości to też ignoruję i sobie idę. Nie mija 15 sekund i leci za mną. Mi się zdaje, że to spoko podejście i nie upatruję w nim nic złego i nie widzę tu żadnego rozpuszczania.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Za parę miesięcy też już nie będę poduszek używać. Na razie mam jakieś drastyczne wizje, że Wojtas skręca sobie kark..

      Usuń
  2. Komuś łatwo stanąć z boku i oceniać...A prawda jest taka, że to jak jest "naprawdę" wiedzą tylko sami zainteresowani czyli rodzice;-). Ja myślę, że rozpuszczanie dziecka ma dużo wspólnego z brakiem jakichkolwiek zasad, ale jeśli one są, nawet dostosowywane i ciągle udoskonalane to nie ma mowy o rozpieszczaniu. Czy w wychowaniu chodzi o to by dziecko miało nas postrzegać w roli sierżanta? Rodzice mają według mnie być partnerami dziecka w poznawaniu świata traktować je jak równe sobie.

    OdpowiedzUsuń
  3. Rozpieszczam? No dobra pozwalam wywalać z szafek, dotykać tego co na drodze, wywalać, zwalać, smakować, czasem niszczyć. Mało kiedy mówię "nie" i "nie wolno" - raczej argumentuję, proszę o oddanie itp. Jak Pol się wścieka, staram się dowiedzieć o co kaman, pytam, czekam. Tulę jak chce być tulona, a jak robi swoje, co mało kiedy się zdarza siadam z dupą na kanapie i leżę. No.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. To jesteś bardziej cierpliwa niż ja. U mnie w kółko: nie wolno, zostaw, daj, wychodzimy z łazienki.. :D

      Usuń
    2. Pola na nie i nie wolno zaczyna krzyczeć, a na oddaj mamie się przyda, oddaje. Gniazdka ma już gdzieś.

      Usuń
  4. Nie wiem czy nazwać to rozpieszczaniem, ale pozwalam na wiele. Nie widzę też, żeby jakoś specjalnie źle się zachowywali, czy nadużywali mojej dobroci :). Więc chyba wszytsko ok. Pozdrawiam (i zapraszam "do siebie")

    OdpowiedzUsuń