10 września 2014

Jak organizują ślub pary nie mieszkające i mieszkające ze sobą?



Planowanie ślubu jeszcze nie spędza mi snu z powiek, ani nie jest koszmarną jawą. Głowę jednak zaprzątają mi inne przemyślenia na temat ślubu... Bo, gdy tak się głębiej nad tym tematem zastanawiam, to dochodzę do wniosku, że planowanie i organizowanie ślubu przez parę, która ze sobą nie mieszka, jest niezłym sprawdzianem. Nie tylko dowiadujemy się o tym, czy osoba z którą się wiążemy ma zmysł organizacyjny, ale czy np. potrafi negocjować, iść na kompromis, czy w ogóle będzie się angażować w organizację jednego z najważniejszych dni w życiu pary. Mając możliwość obserwowania drugiej osoby przy organizacji tak ważnego w życiu wydarzenia, możemy więc nieco zweryfikować to, co dotychczas udało się nam zobaczyć i poznać...

Odnoszę jednak wrażenie, że organizacja ślubu, gdzie para już ze sobą mieszka, gdy w zasadzie, mając już dziecko tworzy rodzinę, odbywa się całkiem inaczej. W życiu codziennym, każde z partnerów ma już określone obowiązki i (raczej) jasno określone role, które wspólnie wypracowali. Nie sądzę więc, że w kwestii organizacji ślubu oboje (albo tylko panna młoda..) czują potrzebę uczestniczenia we wszystkim wspólnie od "a" do "z". Oczywiście, nie mam tu na myśli tak kluczowych kwestii jak wybór terminu, czy obrączek, a jedynie detale, takie jak np. kolor zaproszeń, wystroju sali, marka wódki, czy inne. Tak właśnie jest w naszym przypadku, gdzie ja planuję detale, pytając od czasu do czasu przyszłego Ślubnego o jego opinię. On oczywiście wyrazi swoje zdanie, jednak wiem, że w zasadzie troszczenie się o takie (w jego mniemaniu) błahostki zostawia mnie. Mi z kolei nie przeszkadza taki stan rzeczy, gdyż oboje wiemy, że on nie czerpie z tego takiej frajdy jak ja, a mieszkając już z nim od długiego czasu wiem, że potrafi w sprawny sposób zorganizować wiele rzeczy. Nie muszę więc już zadręczać się pytaniami, czy we wspólnym życiu będzie z czymśtam sobie dobrze radził. Dla par nie mieszkających z sobą ten etap (organizacja ślubu) jest więc poniekąd przedsmakiem tego, jak będzie wyglądać życie z wybraną przez nas osobą.

Dodatkowym atutem pary, która już ze sobą mieszka i w całości finansuje swój ślub i wesele jest całkowita niezależność w wyborze czegokolwiek. Często, ślub finansowany przez rodziców jest chociażby częściowo zorganizowany tak, jak oni tego sobie życzą. Z jednej strony potrafię to zrozumieć, w końcu, skoro zasponsoruję dziecku salę i wyżywienie gości, to chyba należy mi się chociaż to, by została zaproszona sąsiadka spod piątki, a na obiad podano jednak zupę pomidorową, a nie rosół? Jednak ja sama, jako już niedługo panna młoda, nigdy nie chciałabym dopuścić do sytuacji, żeby rodzice musieli wykładać dla mnie kasę na takie wydarzenie. To już nie te czasy, a i ambicja by mi nie pozwoliła na to, by przyjąć od nich tak wielką kwotę. Skoro więc za wszystko płacimy tylko my, mamy całkowitą swobodę w wyborze gości, menu czy marki samochodu, którym podjedziemy pod salę i nie musimy obawiać się jakiegoś ogromnego zgorszenia w kwestii nie zaproszonych lub zaproszonych gości, złego doboru muzyki etc.. 

Obserwując wiele par w swoim otoczeniu wysnułam jeszcze jeden wniosek. Te, które wcześniej nie mieszkały ze sobą i nie posiadają dzieci częściej decydują się na ślub kościelny. Nie bez znaczenia jest też tu oczywiście kwestia oczekiwań rodziców, dla których, nie oszukujmy się, nie do pomyślenia jest fakt, by mógł się odbyć inny ślub niż kościelny. Natomiast pary np. już z dzieckiem, nie dążą za wszelką cenę do ślubu kościelnego. Oczywiście jest to też kwestia przekonań, religijności lub antypatii do kościoła i tak naprawdę każdy przypadek należy rozpatrywać indywidualnie, niemniej taką zależność właśnie zaobserwowałam i wydała mi się ona na tyle ciekawa, by się nią z Wami podzielić.

Jest jednak coś, czego bardzo zazdroszczę parom, które pobierając się nie mają jeszcze dzieci. Nie chodzi rzecz jasna o kwestię "wolności" i beztroski na weselu. Chodzi o coś zupełnie innego - to naiwne przeświadczenie, że ślub jest najpiękniejszym dniem w życiu. Bo teraz, kiedy doświadczyłam macierzyństwa, kiedy wydałam na świat małą istotkę, nic nie jest w stanie przebić tej właśnie radości. Ślub nie jest już szczytem moich pragnień, choć pewnie będzie zajmował dość wysokie miejsce wśród "top listy" życiowych radości. Na razie jednak pozostaje mi gdybanie, a jak z tą kwestią będzie, okaże się oczywiście, kiedy już formalnie zmienię nazwisko.

9 komentarzy:

  1. Zgadzam się, że organizacja ślubu znacząco różni się w przypadku par które już ze sobą mieszkają od tych które dopiero mają zamiar razem zamieszkać. Mam wrażenie, że w tym pierwszym przypadku to jednak trochę mniej stresu, bo ludzie się już lepiej znają, wiedzą o sobie siłą rzeczy nieco więcej. W przypadku posiadania dziecka ślub to dla niektórych tylko formalność i uporządkowanie pewnych spraw, więc właściwie też nic dziwnego że więcej osób decyduje się w tym przypadku na ślub cywilny.
    Nie ważne czy cywilny, czy kościelny, czy z dzieckiem/wspólnym mieszkaniem/bez mieszkania - ślub z właściwą osobą, bez zbędnego nadęcia jest super sprawą i dniem niezapomnianym:D
    U nas było tak, że mieszkaliśmy razem, braliśmy ślub kościelny, ale do tematu podchodziliśmy na totalnym luzie i czerpaliśmy z tego całą masę frajdy:)
    Natomiast moim zdaniem nie da się porównać radości z macierzyństwa do tej związanej ze ślubem. Nie dlatego bo jedna z nich jest większa/mniejsza, ale ponieważ są to zupełnie inne rodzaje szczęścia i radości, warto poznać je wszystkie:D

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. To fakt, macierzyństwo i ślub to całkiem inna sprawa, jednak w moim odczuciu jeśli najpierw przychodzi macierzyństwo, to ślub, jak napisałaś jest sprawą bardziej już formalną i wydaje mi się, że właśnie z tego względu mniej cieszy, niż gdyby najpierw to on był, a potem powiększenie się rodziny.

      Usuń
  2. W tych dwóch przypadkach organizacja ślubu faktycznie odbywa się inaczej.
    My nie mieliśmy dziecka, ani w drodze, ani w planach. Nie mieszkaliśmy razem. Rodzice dorzucili swoje grosiki, ale absolutnie w nic nie ingerowali. Wspierali jak mogli i jestem za to niezmiernie im wdzięczna.
    Tak jak pisze Szanowna Pani Fanaberia- również uważam, że szczęście związane z narodzinami maluszka oraz to związane z tym wyjątkowym dniem zaślubin to dwie zupełnie inne kategorie, które trudno do siebie przyrównać :)

    OdpowiedzUsuń
  3. A ja powiem tak- ślub ślubem i jak sobie para planuje to jest ok, gorzej jak planują za nich rodzice-oj o może być ciekawie..SŚCISKAM mocno kciuki za Was, będzie dobrze:)))

    OdpowiedzUsuń
  4. Za mną ślub kościelny, więc na ten temat mogę dużo. Jednak zgadzam się z Tobą całkowicie i mogłabym śmiało podpisać się pod Twoimi słowami. Niezaprzeczalna jest prawda, że ślub mimo całej swej wyjątkowości nie był wstanie "przebić" takich wyjątkowych momentów jak narodziny naszej córki, jej pierwsze dni z nami... Tego nie da przyćmić żadne wydarzenie w życiu, ale to tylko moje skromne zdanie ;-)

    OdpowiedzUsuń
  5. Jestem teraz świadkiem jednej sytuacji, gdzie bardziej to rodzice planują ślub młodym. Dla mnie to trochę nie halo.
    Ale też się z Tobą zgadzam - narodziny dziecka zajmuje 1 miejce w takiej top liście radości

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nooo dla mnie to też sytuacja nie do przyjęcia.. a bynajmniej już nie w tych czasach..

      Usuń
  6. Organiacja ślubu to ogromne wyzwanie (przeżyłam dwa:cywilny i kościelny w odstępie 4 lat, za drugim razem stres wcale nie był mniejszy, choć mężczyzna ten sam;-P) Ale uważam, że nie odczulibyśmy różnicy w organizacji czy to mieszkając razem czy osobno, po prostu kwestia charakteru;-)

    OdpowiedzUsuń
  7. a mi się wydaje że różnica wynika z faktu iż my jesteśmy kobietami i każdy szczegół nas interesuje (ja nie pozwoliłabym chyba wybrać NIC bez mojego udziału :P) a M. miałby na to wyrąbane, bo to facet, ich nie interesuje kolor serwetek czy grafika zaproszeń ;)
    i jak napisała Jagoda zależy to od charakteru, jedni przeżywają już planując detale, dla innych liczy się tylko ten jeden dzień.
    buźka :*

    OdpowiedzUsuń