20 czerwca 2014

Kochana Polsko.



Jestem tylko na chwilę. Stąpam po tej ziemi, gubiąc gdzieś wsiąkające w nią, pojedyncze łzy. Jestem tu. Znów. 

Wszystko tak dobrze znane, choć tak wiele się zmienia. Z zażenowaniem zauważam, że nie potrafię już przyporządkować wszystkich nazw ulic do danego obrazu w pamięci. Łowię z zakamarków umysłu skrawki wspomnień, wysilam się, by nazbierać ich jak najwięcej. Ale z każdym rokiem tych jest coraz mniej... Muszą ustąpić innym, które mają miejsce już gdzie indziej...
Przemierzając znane ulice, spuszczam ze smutkiem wzrok, gdy zauważam, że moja ulubiona kafejka nie jest już Retro, a na Kaliskiej brakuje jeszcze jednego jubilera. Z parku zniknęła orzechowa aleja. To już nie to samo. Mam wrażenie, że to, co nazywałam kiedyś rodzinnym miastem staje mi się coraz bardziej obce. 
Coraz więcej betonu i parkingów. Nic tylko nowe, bezduszne galerie z nęcącymi bilbordami.

Nawet dróżka u babci na wsi zniknęła. To trochę tak, jakby ktoś wraz z nią zaorał mi w sercu pewien rozdział. Ani moja babcia, ani mama nie będę już po niej ganiać za moim Synem tak, jak ganiały za mną. Nie będzie już beztroskich wakacji z kuzynką i dziecinnych kłótni. Co zostało, to pielęgnowanie tych wszystkich strzępków wspomnień, na ziemi, którą teraz czasem skrapiam łzami.

Jestem tu. Znów. Rozdarta pomiędzy wspomnieniami a rzeczywistością.

16 czerwca 2014

Six InstaMix #3


W porównaniu do kwietnia maj był u nas bardzo spokojnym miesiącem. Obyło się bez wywrotowych i spontanicznych decyzji i wielkich, nadwyczajnych wydarzeń. 


Maj w Deszczowej Krainie pod względem pogodowym był dość różnorodny. Miałam okazję podziwiać prawdziwe gradobicie, które tak szybko jak się pojawiło, tak szybko znikło. Może nie jest to najbardziej ekscytująca rzecz, jaką można opisać, jednak podoba mi się to instagramowe zdjęcie, na którym można podziwiać gęste opady i pełną gradu rynnę ;)


W zestawieniu nie mogło też zabraknąć Pierworodnego. W maju zaliczył on pierwsze bujanie się na huśtawce. Był tym faktem dość zaskoczony, ale jak tylko zaczęłam się z nim wygłupiać, był najszczęśliwszym dzieckiem na placu zabaw.


W maju zaczęliśmy się też więcej ruszać. Rozegraliśmy pierwszą partyjkę tenisa, ale po godzinie biegania z rakietami mieliśmy już dość. Na całe szczęście korty tenisowe w Anglii są świetnej jakości i nie ma żadnych niebezpieczeństw, które czyhają na mnie na każdy kroku, tak jak w Polsce, a które zawsze musiały mnie dopaść. Np. taki nieszczęsny drut, który powalił mnie na ziemię, zanim zdążyłam do zauważyć ;P


Maj to również pierwsze upały. Dlatego zaopatrzyłam Pierworodnego w krem z wysokim filtrem, by nic złego nie przytrafiło się jego delikatnej skórze. 


W związku z pojawieniem się zębów postanowiliśmy też zacząć o nie dbać. Kupiłam więc Pierworodnemu pierwszą szczoteczkę i pastę do zębów. Nie trudno się domyślić, że past
a jet bardzo namiętnie smakowana, a szczoteczka gryziona ;)


A w związku z uzupełnianiem braków w mojej prywatnej piramidzie Maslowa, zaczęłam też pracować nad zapełnieniem braków językowych. A im dłużej mieszkam w Deszczowej Krainie, tym mocniej rażą mnie moje niedociągnięcia, których coraz bardziej jestem świadoma. Nic tak nie irytuje jak fakt, że komunikując się, zdaję sobie sprawę z błędów jaki popełniam i ta bezsilność i brak wiedzy, by porozumiewać się lepiej.

Cóż, to by było na tyle. Z pewnością czerwiec będzie dużo ciekawszym miesiącem. Ale o tym przeczytacie dopiero za jakiś czas ;)
Relacje z poprzednich miesięcy znajdziecie tu:

Możecie też polubić mój facebookowy profil, a żeby być na bieżąco możecie obserwować mojego Instagrama.

13 czerwca 2014

Czy wstydzisz się siebie?



Blog to Ty. Twoje myśli, odczucia, emocje. Choć fajnie jest być czasem kimś bardziej przebojowym, nie da się udawać kogoś innego na dłuższą metę. Na blogu również. 

Pamiętam, jak zakładając bloga, starałam się wpasować "w klimat" blogów rękodzielniczych. Pisałam notki zupełnie nie w swoim stylu, a naleciałość tą zawdzięczałam godzinom poświęconym przeglądaniu blogów o określonej tematyce. W końcu jednak przełamałam się i powoli zaczęłam pisać bardziej z serca. To, co mnie nurtuje, co zajmuje moje myśli, co obserwuję. I to było dobre.

Każdy z nas musi wypracować swój własny styl, otworzyć się i pisać tak, jakby był jedynym blogerem w sieci. Nie patrzeć na wzorce, nie starać się wpasować w jakiekolwiek ramy. Bo mój blog to ja. I żadne obce ramy nie będą w stanie utrzymać mnie w sobie, jeśli moje myślenie i styl wychodzą szeroko poza nie.
Dziś, z jednej strony najchętniej skasowałabym wszystkie pierwsze notki, które powstały, gdy weszłam do blogowego świata. Czy się ich wstydzę? Cóż, trochę tak. Bo to nie byłam ja. Podjęłam jednak decyzję, o nie usuwaniu ich, gdyż jest to coś, od czego zaczęłam, co poniekąd ukształtowało to, jak jest teraz.

Nasze charaktery ewoluują, porządkujemy nasze myśli, po jakimś czasie wyrabiamy sobie opinie na sprawy, o których wcześniej człowiek nie myślał. Tak samo, jak zmienia się nasz charakter, tak samo zmienia się nasz blog. Z czasem przychodzi śmiałość i pewność siebie. To chyba trochę jest tak, że odpuszczamy przejmowanie się tym, co pomyślą o nas inni. Zamiast zastanawiać się, czy swoim zdaniem nikogo nie urażę, człowiek uczy się wyrażania tu nawet najbardziej kontrowersyjnych przemyśleń. 
Nie dążę już do tego, by się wpasować, by być zawsze fajna. Zależy mi na tym, by ludzie mnie czytali, ale na pewno nie za cenę wyrażania opinii, jakiej oczekują.


"Czy wstydzisz się tego co piszesz?
Czy są wpisy które usunęłabyś, lub zmieniła?"

Odpowiadam więc: od kiedy jestem sobą nie wstydzę się. I nie usunęłabym niczego, co ukształtowało mnie i doprowadziło do punktu w którym jestem teraz.
Amen.

07 czerwca 2014

Samodzielność.


Z każdym dniem do tego bliżej. Z każdym krokiem, stawianym niepewnie przy moim wsparciu. Lada chwila będzie już bardziej samodzielny. Taki mały, a zarazem taki "dorosły", choć z tak wielu rzeczy nie zdaje sobie sprawy, choć ledwo od ziemi odrasta.

Czepiam się tych wszystkich wspólnych momentów, jak topiący się koła ratunkowego. Już nigdy nie wrócą, nigdy się nie powtórzą, w większości zagubią się w zawodnej, ludzkiej pamięci. Ile bym dała, by mieć możliwość cofania się w czasie, lub przeżywania swojego życia wciąż od nowa, w identyczny sposób jak teraz. 
Każdy moment z tym małym, żądnym przygód i samodzielności człowiekiem jest na wagę złota. Codziennie całuję te małe rączki, które wszystko chwytają i obracają w drobnych paluszkach. Codziennie patrzę w te cudne oczy, które z takim zainteresowaniem chłoną otaczający świat. Codziennie zachwycam się tymi małymi stópkami, które chciałby pokonywać maratońskie dystanse.


Nie uchronię Cię przed każdym upadkiem. Nie będę w stanie połatać złamanego serca. Nie będę mogła wziąć od Ciebie choroby, czy bólu. Ale zawsze będę obok i kiedy tylko będziesz tego potrzebował ujmę Cię za dłonie, by przejść z Tobą przez najgorsze.


03 czerwca 2014

Angielski car boot.



Tłumacząc dosłownie car boot to samochodowy bagażnik. Minioną niedzielę spędziłam więc w bagażniku. A tak poważnie w Polsce nazywa się to giełdą, lub jarmarkiem, z tym, że angielski odpowiednik giełdy to w 95% rzeczy używane, sprzedawane za na prawdę śmieszne pieniądze. Szczerze? Uwielbiam car booty!

Muszę przyznać, że w 2013 roku odwiedzałam angielskie giełdy bardzo namiętnie. Głównym powodem było kompletowanie wyprawki dla Pierworodnego i znaczna jej część pochodziła właśnie z drugiej ręki. Były to perełki wyłowione z dziesiątek innych, nieco bardziej zniszczonych rzeczy. Często zdarzało mi się też znaleźć ciuszki takich marek jak H&M, Next czy inne. W tym roku również chętnie odwiedzam miejscowość Taplow, gdzie cała "impreza" ma miejsce.

Wszystko odbywa się w każdą niedzielę od kwietnia do września na ogromnym polu, podzielonym na dwie części. Jedna z nich służy za parking dla przyjezdnych klientów, druga zaś jest przeznaczona dla sprzedających, którzy swój dobytek przywożą właśnie w samochodach i parkują jeden za drugim, by przed autami wystawić swoje towary.  Jak na porządny car boot przystało, można tu znaleźć absolutnie wszystko i zarazem nic. Ludzie potrafią się wysprzedawać z klamotów, które zalegają im w domach, czy garażach, lub z całkowicie dziwnych rzeczy, których nie potrafię sklasyfikować. W minioną niedzielę widziałam na sprzedaż z takich bardziej ekstremalnych "produktów" ogromną (styropianową?) rękę, zestaw japońskich parasolek i zjedzony przez mole skórzany płaszcz...

Najpopularniejszymi towarami są jednak te okołodzieciowe - ubranka, zabawki, foteliki samochodowe, wózki i wszelkiej maści akcesoria jak wanienki, czasem łóżeczka, czy przewijaki. Oczywiście nie należy się spodziewać, że cały car boot składa się głównie z tych towarów, jednak można mieć pewność, że ktoś z akcesoriami dziecięcymi lub ubrankami zawsze się pojawi. Nie brak też stoisk z książkami, obrazami, meblami, czy nawet importowanymi, tańszymi zamiennikami kosmetykami co bardziej znanych firm. Zdecydowanie jest w czym wybierać i na co popatrzeć. 
Takie skupisko ludzi jest też bardzo dobrą okazją do zarobku dla wszelkich budek z jedzeniem i kawą, pojawiają się nawet dmuchane zamki dla dzieciaków, czy mini karuzele oraz stoiska z popcornem i watą cukrową. Nie raz też rozchodzi się wokół muzyka, gdy ktoś usiłuje sprzedać jakiś sprzęt grający, przy nieustającym akompaniamencie targujących się wokół ludzi. 


 


 



Jeśli ktoś nie ma zupełnie pomysłu na spędzenie niedzielnego poranka, car boot jest dość nietypową, ale przyjemną alternatywą. Tym bardziej, że angielskie giełdy są niesamowicie popularne i wędrując szerokimi alejkami jest spora szansa na spotkanie kogoś znajomego. 
Natomiast dla fanów poznawania obcego kraju "od środka", a nie przez pryzmat najpopularniejszych atrakcji turystycznych, jest to świetna okazja na obejrzenie kawałka normalnego, angielskiego świata, podpatrzenia, jak toczy się zwykłe życie i jak zachowują się mieszkańcy Deszczowej Krainy.


Tylko pamiętajcie.. nawet w Deszczowej Krainie słońce może Was nieźle przysmażyć, jeśli nie użyjecie kremu z filtrem w bardzo słoneczny dzień ;)

01 czerwca 2014

Candy



W związku z tym, że prowadzę bloga już ponad rok, a setny post zbliża się wielkimi krokami postanowiłam zorganizować moje pierwsze CANDY :) Będzie mi bardzo miło podzielić się z Wami tworami, które własnoręcznie wykonałam. Do wygrania komplet drewnianych podstawek pod kubki i dzbanek zdobionych metodą decoupage, kot-zawieszka / dekor z masy solnej i kolczyki ze szkła weneckiego.

Co należy zrobić, by wziąć udział w losowaniu nagrody?

1. Wyrazić chęć wzięcia udziału w konkursie w komentarzu poniżej.
2. Wkleić podlinkowany baner u siebie na blogu (jeśli nie posiadacie bloga, może być on wklejony na Waszym prywatnym koncie facebook, wraz z podanym linkiem do tego posta).
3. Jeśli przy okazji polubicie profil Nitki Babiego Lata na facebooku będzie mi bardzo miło, jednak nie jest to sprawa przymusowa.


Wynikami rozdania podzielę się z Wami 6 lipca. Powodzenia i miłej zabawy!! :)