30 listopada 2013

Home alone.



Po raz pierwszy rozstaliśmy się na "tak długo". Całe 5 dni, 4 noce. Nie podejrzewałam, że tak szybko zostanę z Pierworodnym całkiem sama. I to w obcym kraju, który nie do końca jest moim domem. A może już jest? Mniejsza o to. Zostaliśmy we dwoje. Ja duża i on mały.

Bez wątpienia jest to weekend wielu pierwszych razów. Myślałam, że będę panikować. Panikowałam. Trochę. No bo pierwszy raz maluch miał spędzić 3h w aucie, za jednym zamachem. Po raz pierwszy był przewijany i karmiony w spartańskich warunkach, czyli w samochodzie. Miałam wracać z nim sama do domu, zostawiwszy ojca na drop offie lotniska. I wracałam, po raz pierwszy, prowadząc i mając malucha za sobą, a nie obok siebie. Miałam czas wypełniony dwoma myślami: nie przegapić zjazdu na odpowiednią autostradę i: oby tylko nie płakał, bo co ja zrobię! 
Zjazdu nie przegapiłam, Pierworodny popłakiwał, ale po naprzemiennym gadaniu do niego i wydawaniu dźwięków typu: ćśśśś, ćśśś.. Zasypiał. Byłam z siebie całkiem zadowolona: dałam radę.

Mniej fajnie, gdy przyszło do pierwszej nocy bez taty. I mi było smutno i maluchowi. Maluch postanowił dosadnie manifestować swoje niezadowolenie. Jak wcześniej zasypiał bez problemu, tak tym razie umordowaliśmy się oboje. W końcu zasnął z wyczerpania. A ja wsunęłam się w koszulkę T. porwałam w objęcia jego poduszkę i zasnęłam z nosem w tejże poduszce. 

Piątek był dniem kolejnych pierwszych razów: pierwsza międzykrajowa rozmowa na skypie, pierwsza kąpiel Pierworodnego w pojedynkę. Tym razem jednak usypianie poszło już sprawnie. Być może zbawienny wpływ na szybkie odpłynięcie do krainy sennych marzeń miała woda właśnie. 

I dnia dzisiejszego przytrafił się pierwszy raz przyjmowania gości samemu i to dzień prawie cały: no bo jak to tak: ona sama w domu, to pewnie się nudzi. No i okazuje się, że się nie nudzi, bo jest znów więcej do roboty i załatwiania niż by się można było spodziewać. A, bo to światło w aucie nie działa i trzeba coś wykombinować, bo to do motoryzacyjnego trzeba się udać, bo to do kolegi prawie-mechanika trzeba się uśmiechnąć, żeby bezpieczniki sprawdził, wymienił, a to posprzątać trzeba, bo przecież sobota to dzień sprzątania... 

Mija więc ta sobota, zostaje do przetrwania niedziela. Nie jest tak źle. Da się wytrzymać. Nie jest aż tak bardzo tęsknie, jakby być mogło, ale na dłuższą metę? Nie, dziękuję. Co by się nie działo, nigdy nie podjęła bym się związku na odległość...

Współczuję samotnym i pół-samotnym matkom...

9 komentarzy:

  1. Kochana, wiem ze to niewiele da...ale...chce napisac, ze jestem z Toba myslami.Jestem dumna z Ciebie, ze tak fantastycznie sobie radzisz, ze masz malgo mezczyzne kolo siebie.Jest i bedzie dobrze. Sciskam Was serdecznie..
    ;)

    ps. Dziekuje za komentarze i odwiedziny,no i chce napisac, ze piekny storczyk u CIEBIE na zdjeciu...Twoj czy sieciowy :))

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dzięki :)))
      Strach ma wielkie oczy, a potem okazuje się, że jest znośnie ;)
      Storczyk mój oczywiście, moja mała duma, która jak go dostawałam miała tylko jeden pęd, a w tym roku wypuściła 2 z zastraszającą ilością kwiatów :)

      Usuń
  2. Trzymaj się! :)
    Mam w perspektywie rozstania z mężem na przynajmniej miesiąc, na zmianę z miesiącem spędzonym w domu. Przeraża mnie to i widzę po Twoim wpisie, że nie będzie lekko, co przybija mnie bardziej...

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. uhhh... współczuję więc, ale mam nadzieję, że ominie Was taka konieczność!! :)

      Usuń
  3. z moich zrodel wiem, ze T. jest z Ciebie dumny! ;)

    OdpowiedzUsuń
  4. Oj to ja już kilka tygodni temu, kąpiel i inne. Codzienny mistrz logistyki plus wnieś, znieś. Sama i sama. Teraz Poznań - Kraków. U nas śpiewy przynoszą efekt. Samotnie i samej do dupy.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. My śpiewamy w domu. Po dzisiejszym popołudniu mam wrażenie, że Pierworodny lubi dźwięki Myslovitza...

      Usuń